Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 10 lutego 2013

Pink Floyd

The Piper At The Gates Of Dawn
(A Nice Pair) 
Columbia CX 6157 (1967)

Harvest/EMI 1 C 148-50 203 Germany
1971 (original relase 1967)
****
Roger Waters (bass guitar, vocal), Syd Barrett (guitar, vocal), Richard Wright (keyboards), Nick Mason (drums)
Producer by Norman Smith
Seite 1:
1.Astronomy Domine (Barrett)
2.Lucifer Sam (Barrett)
3.Matilda Mother (Barrett)
4.Flaming (Barrett)
5.Pow R. Toc H. (Barrett, Waters, Wright, Mason)
6.Take Up Thy Stethoscope And Walk (Waters)
Seite 2:
1.Interstellar Overdrive (Barrett, Waters, Mason, Wright)
2.The Gnome (Barrett)
3.Chapter 24 (Barrett)
4.Scarecrow (Barrett)
5.Bike (Barrett)










Recenzja: Tylko Rock 5 (styczeń 1992)
Autor: Wiesław Weiss
Pamiętam, że gdy w 1971 czy w 1972 roku, z pewnym opóźnieneim, poznałem pierwszą płytę Pink Floyd, zrobiła na mnie niekorzystne wrażenie. Wydawało mi się, że bardzo się od chwili wydania, w ciągu zaledwie kilku lat, zestarzała. I na długo zachowałem o niej taką właśnie opinię. Oceniana przez pryzmat Atom Heart Mother czy The Dark Side Of The Moon wydawała mi się jedynie przymiarką do owych późniejszych arcydzieł Pink Floyd. A jednak dziś, gdy od chwili jej ukazania minęło blisko ćwierć wieku, znowu brzmi intrygująco, świeżo, nowocześnie. Co się stało? Dlaczego znowu nabrała blasku? Przede wszystkim dlatego, że rock wrócił do tamtych psychodelicznych brzmień, efektów i pomysłów sprzed lat. Muzycy, których w 1967 roku nie było jeszcze na świecie, odkryli dla siebie wczesne nagrania Pink Floyd, słuchają ich namiętnie, czerpią z nich całymi garściami, przerabiają na swoją modłę. Wystarczy posłuchać ostatniego albumu Thee Hypnotics czy też nagrań zespołów z Manchesteru.
The Piper At The Gates Of Dawn to płyta niezwykła. Głównym twórcą  jej repertuaru był Syd Barrett, postać mityczna, niewątpliwie zdolny kompozytor i autor tekstów, ale trzeba pamiętać, że głównym walorem muzyki zespołu była jej oprawa, a tę uznać trzeba chyba za wspólne dzieło. Przesycone baśniową aurą, urokliwe piosenki lidera, takie jak The Gnome, Scarecrow czy Bike, zostały tak zaaranżowane, że robią wrażenie małych dźwiękowych misteriów. A poza tym, dzieje się w nich tak wiele, że chętnie się do nich wraca. Płyty The Piper At The Gates Of Dawn można słuchać wielokrotnie. I zawsze z tym samym zainteresowaniem.

Recenzja: Teraz Rock 10(20)/2004
Autor: Grzesiek Kszczotek
Zadziwiające, jak broni się ta płyta po latach. Brzmi (szczególnie jej monofoniczna, niestety już raczej niedostępna w sklepach wersja) niezwykle świeżo i porywająco. A najbardziej niewiarygodne jest chyba to, z jaką łatwością Syd Barrett tworzył te wszystkie kompozycje. Takie choćby, jak powstały zapewne w narkotycznych wizji Lucifer Sam, najzwyczajniej w świecie urzekający melodyjnością i prostotą rytmu. Albo ponura Matilda Mother; zainspirowana podobno pełnymi okrucieństwa opowiastkami o dzieciach autorstwa Hilaire Beloca. Lub kojarząca się nieco z dokonaniami The Byrds, aczkolwiek wzmocniona dużo większą dawką psychodelii, Flaming. Czy wreszcie urokliwie naiwna w warstwie muzycznej The Gnome: rzecz o Bilbo Bagginsie, bohaterze tolkienowskiego Hobbita. A jakby komuś było mało, to jest jeszcze zamykająca całość piosneczka Bike - będąca niczym innym, jak skoczną i radosną opowieścią o młodzieńczej, naiwnej miłości. To jedna odsłona płyty... Druga jest już poważniejsza. To utwory dłuższe, pokomplikowane: cudownie narastający, pędzący gdzieś tam w przestrzeń kosmiczną Astronomy Domine, nasycony całą masą dżwiękowych eksperymentów (od osobliwego poszczekiwania przez jazzujący fortepian po jazgotliwą kakofonię gitar i instrumentów klawiszowych) Pow R. Toc H., a także, może przede wszystkim, dobrze znany bywalcom ówczesnych koncertów Pink Floyd, rozimprowizowany Interstellar Overdrive.

Recenzja: Teraz Rock Kolekcja 1(3)/2009
Autor: Robert Filipowski
Latem 1967 roku muzyka psychodeliczna przeżywała swój rozkwit. Zespoły tego nurtu pojawiały się jak grzyby po deszczu, zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i w Anglii. Ale również stara gwardia dała sie ponieść tej fali, o czym świadczą płyty Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band The Beatles i Their Satanic Majesties Request The Rolling Stones.
I właśnie kiedy The Beatles nagrywali Sierżanta Pieprza, w studiu przy Abbey Road, tuż za ścianą, ulokowali się młodzi debiutanci, którzy jeszcze nie zdawali sobie sprawy, że zaczynają pracę nad jednym z najważniejszych albumów muzyki rockowej. Szybko poznała się na nich natomiast Wielka Czwórka, która z zainteresowaniem podchodziła do poczynań młodziaków i nawet pozwoliła im popatrzeć, jak się pracuje nad utworem Lovely Rita. To było trochę jak spotkanie rodziny królewskiej - wspominał Nick Mason. Menażer Peter Jenner, dodawał:Jestem pewien, że Beatlesi pospatrywali, co robiliśmy, tak jak my podpartywaliśmy to, co się działo po drugiej stronie korytarza.
Na wydanym w sierpniu 1967 albumie The Piper At The Gates Of Dawn wyraźniej słychać jednak rodzący się, indywidualny styl Pink Floyd niż inspiracje muzyką The Beatles. Owszem, te drugie też tutaj są wyraźnie, choćby w harmoniach wokalnych w Matilda Mother  albo w sposobie prowadzenia linii melodycznej Flaming. Ale otwierający całość utwór Astronomy Domine, połamany rytmicznie i przepełniony dysonansami, to już zupełnie inna bajka. Jeszcze większy odjazd mamy w Interstellar Overdrive - prawie 10 minut kosmicznych dźwięków, spiętych klamrą w postaci energicznego, bluesowego riffu.
Pink Floyd na krawędzi muzycznego szaleństwa robi duże wrażenie i dzisiaj, ale na Piper At The Gates Of Dawn są też rzeczy bardziej przystępne, wręcz piosenkowe, jak Lucifer Sam czy Matilda Mother. Taki pejzaż muzyczny to zasługa Syda Barretta, jego nietuzinkowego podejścia do formy, jego innowacyjności oraz wielkiej wyobraźni, wspomaganej niestety środkami chemicznymi (choć w utworze Take Up Thy Stethoscope And Walk swoje pierwsze, choć dość jeszcze niepewne kroki kompozytorskie stawiał Roger Waters). Również wieloznaczne teksty dają wyobrażenie o wielu wymiarach jego osobowości. Są wśród nich rzeczy niemal baśniowe, jak The Gnome czy Matilda Mother, jest brzmiący jak dziecinna wyliczanka Bike, ale są też słowa będące odzwierciedleniem narkotycznych wizji, jak Flaming czy Astronomy Domine. Są wreszcie zaskakujące Chapter 24 i The Scarecrow. Pierwszy pomysłowo nawiązuje do Księgi Przemian (IChing) - starożytnej księgi chińskich przepowiedni. Drugi to pozornie zwykła opowieść o tytułowym strachu na wróble, która ma jednak drugie dno. Słowa: Stał na polu jęczmienia/ Jego głowa nie była w stanie myśleć, jego ramiona się nie poruszały mogą być metaforą narkotycznego otępienia, w jakim nieodwracalnie pogrążał się Barrett.

A Saucerful Of Secrets
Columbia/Pathe Marconi/EMI
1968 (Reedition 1978)
***
Roger Waters (bass guitar, vocal), David Gilmour (guitar, vocal), Richard Wright (keyboards), Nick Mason (drums)
Producer by Norman Smith
Side One:
1.Let There Be More Light (Waters)
2.Remember A Day (Wright)
3.Set The Controls For The Heart Of The Sun (Waters)
4.Corporal Clegg (Waters)
Side Two:
1.A Saucerful Of Secrets (Wright, Mason, Gilmour, Waters)
2.See-Saw (Wright)
3.Jugband Blues (Barrett)





Recenzja: Tylko Rock 5 (styczeń 1992)
Autor: Wiesław Weiss
Drugą płytą zespół musiał udowodnić światu, że poradzi sobie bez Syda Barretta. I udowodnił. Przedstawił repertuar równie intrygujący, równie niezwykły. Ale ujawniający trochę inne ambicje. Poważniejszy, głębszy, bardziej pretensjonalny.
Kompozycja tytułowa, epatująca środkami zaczerpniętymi z muzyki awangardowej, była co prawda porażką artystyczną. Raziła nadmiarem pomysłów. Ale na przykład utwór Set The Controls Fot The Heart Of The Sun robił duże wrażenie. Grupie udało sie stworzyć - subtelnie dozując niecodzienne efekty muzyczne oraz umiejętnie operując barwą - muzykę skłaniającą do zadumy nad zagadkami istnienia.
Mniej interesująco wypadła natomiast ostatnia kompozycja Barretta dla Pink Floyd - Jugband Blues. Zwariowana piosenka ze zwariowaną kulminacją...

Recenzja: Teraz Rock 10(20)/2004
Autor: Grzesiek Kszczotek
Odszedł Barrett i... wiele się w muzyce Pink Floyd nie zmieniło. Zwłaszcza, że znalazła się tu jeszcze jedna piosenka wyrzuconego z zespołu muzyka, umieszczona jakby na deser na samym końcu płyty, co rusz zmieniająca tempo, miejscami jarczmarczna Jugband Blues. Ale są też zbliżone do jego piosenkowo-psychodelicznych klimatów dwie melancholijne kompozycje Ricka Wrighta: Remember A Day i See Saw. A także Corporal Clegg, pierwsza antywojenna rzecz, jaka wyszła spod pióra Watersa, w warstwie muzycznej też jakby próbująca nawiązać do zwariowanej twórczości Syda...
Reszta muzyki, to tak jak na The Piper At The Gates Of Dawn, utwory bardziej rozbudowane, przesycone jakby kosmiczną aurą. Chociażby Set The Controls For The Heart Of The Sun, utrzymany w onirycznym nastroju, porażający zabójczą monotonią rytmu i beznamiętnym śpiewem Watersa (za tekst posłużyły wybrane wersy wierszy chińskich poetów z X wieku). Albo tytułowa suita, niejako rozwijająca pomysły z Interstellar Overdrive, pełna jazgotliwych dźwięków gitar, kakofonicznych wejść fortepianu, monotonnego bębnienia i zgiełku instrumentów perkusyjnych. Na pierwszy rzut oka (czy raczaj ucha) rzecz nie do słuchania. Ale tylko na pierwszy...

Recenzja: Teraz Rock Kolekcja 1(3)/2009
Autor: Michał Kirmuć
Dociekając, na której płycie zrodził sie styl Pink Floyd, z całą pewnością dotarlibyśmy do A Saucerful Of Secrets, drugiego albumu formacji. Płyty, która powstała w niezwykle trudnym dla zespołu okresie. Syd Barrett, dotychczasowy lider i główny twórca materiału, pogrążył sie w mrokach choroby psychicznej i został usunięty ze składu, a jego miejsce zajął David Gilmour.
Oczywiście na  A Saucerful Of Secrets są ślady psychodelii spod znaku Barretta. I to nie tylko w jedynej jego kompozycji, nagranej jeszcze z jego udziałem - Jugband Blues, ale też chociażby w Corporal Clegg Watersa. Jakimś łącznikiem z tym pierwszym Floydem wydaje sie też subtelna ballada Remember A Day Wrighta, zresztą przez niego zaśpiewana. Jednak to płycie nadają zupełnie inne utwory. Przede wszystkim długa, złożona, instrumentalna kompozycja tytułowa, będąca w znacznym stopniu wynikiem zbiorowej improwizacji. Z intrygującą częścią środkową, opartą na figurze perkusyjnej Masona, i z niezwykłym, lirycznym, chóralnym finałem. W tym eksperymentalnym utworze szukać należy zalążka późniejszych większych form, jak choćby Echoes. Innym wyjątkowym fragmentem całości jest hipnotyczna kompozycja Set The Controls For The Heart Of The Sun Watersa, oparta na monotonnym temacie basu i jednostajnej figurze perkusyjnej, ze świetnie dopełniającymi całości partiami organów i fortepianu elektrycznego. Jeszcze lepsze wykonania A Saucerful Of Secrets i Set The Controls For The Heart Of The Sun pojawiły się później na koncertowej płycie albumu Ummagumma i w filmie Pink Floyd Live At Pompeii. Trochę niedoceniony wydaje się nie mniej udany, mocniejszy utwór Let There Be More Light, mający z jednej strony coś z klimatu późnej twórczości The Beatles (zresztą z aluzją do Lucy In The Sky With Diamonds w tekście), z drugiej będący jakby zapowiedzią space rocka.
Choć od A Saucerful Of Secrets do The Dark Side Of The Moon jeszcze długa droga, to jednak nie byłoby Ciemnej strony księżyca bez tej płyty.

More - Soundtrack From The Film
EMI/Pathe Marconi/Columbia C 066-04096 France
!969
***
Roger Waters (bass guitar, vocal), David Gilmour (guitar, vocal), Richard Wright (keyboards), Nick Mason (drums)
Producer by Pink Floyd
Side One:
1.Cirrus Minor* (Waters)
2.The Nile Song* (Waters)
3.Crying Song* (Waters)
4.Up The Khyber* (Mason, Wright)
5.Green Is The Colour* (Waters)
6.Cymbaline* (Waters)
7.Party Sequence
Side Two:
1.Main Theme
2.Ibiza Bar
3.More Blues
4.Quicksilver
5.A Spanish Piece* (Gilmour)
6.Dramatic Theme
Music, Words by: Waters, Gilmoure, Mason, Wright (except*)





Recenzja: Tylko Rock 5 (styczeń 1992)
Autor: Wiesław Weiss
Najgorsza płyta Pink Floyd. Zbiór błahych  piosenek i krótkich utworów instrumentalnych. Wszystkie powstały w ciągu kilku dni, na zamówienie reżysera Barbeta Schroedera. Zilustrowały nieudany pod względem artystycznym film o perypetiach młodej Francuzki, która pogrąża się w nałogu narkotycznym i pociąga za sobą przygodnie poznanego cudzoziemca. Niektóre, jak The Nile Song czy Ibiza Bar, zespół nasycił atmosferą ekranowej opowieści. Na szczęście nie ma w nich nic z grozy narkotycznych koszmarów. Jest za aura marzeń sennych...

Recenzja: Teraz Rock 10(20)/2004
Autor: Paweł Brzykcy
Repertuar tego albumu powstał na potrzeby filmu Barbeta Schroedera, More. Predyspozycje zespołu do tworzenia muzyki ilustracyjnej zostały zatem odpowiednio wcześnie dostrzeżone, szkoda jednak, że rezultat tej współpracy rozczarowywuje. Pomijając już sprawę odbierania tego typu wydawnictw w izolacji od filmu, trudno pozbyć sie wrażenia, że obcujemy z takim "pobocznym" Floydem. Oczywiście, sporo tu fragmentów typowo ilustracyjnych, związanych z niewesołą atmosferą filmu. Ale na dłużej zapada w pamięć tylko kilka utworów. Najlepsze dwa to otwierający Cirrus Minor, który spokojnie mógłby znaleźć sie A Saucerful Of Secrets, i urzekająca, śpiewana przez Gilmoura piosenka Green Is The Colour. W następnej kolejności zupełnie nietypowy dla grupy, ostry The Nile Song i Cymbaline. Reszta repertuaru właściwie wyjaśnia, dlaczego ta płyta ma opinię najsłabszego dzieła Pink Floyd.

Recenzja: Teraz Rock Kolekcja 1(3)/2009
Autor: Paweł Brzykcy
Bardzo wcześnie świat kina dostrzegł predyspozycje Pink Floyd do wykonywania muzyki ilustracyjnej. Barbet Schroeder powierzył grupie stworzenie ścieżki dźwiękowej do swego filmu More. Choć repertuar tworzony był w pośpiechu i w sumie obcujemy z Floydową "fuchą", to i tak płyta godna jest uwagi. Mamy tu bowiem debiut klasycznego składu zespołu. David Gilmour już na tym longplayu dał próbkę swych możliwości jako zdolny gitarzysta i wszechstronny wokalista, także w utworach napisanych przez Rogera Watersa. Dobrze, że basista oddał do zaśpiewania nowemu koledze piosenki takie jak majestatyczna Cymbaline, oniryczna - bez perkusji, za to z ćwierkaniem ptaszków - Cirrus Minor, czy wreszcie ultradelikatna Green Is The Colour (z poetyckim tekstem: Sunlight on her eyes but moonshine beat her blind everytime...). Z drugiej strony jest też tu... hardrockowy The Nile Song, z łomoczącymi bębnami, wykrzyczany przez Gilmoura. Do niezbyt floydowych w klimacie rzeczy należy jeszcze More Blues, wiadomo w jakiej stylistyce utrzymany, i A Spanish Piece, rzeczywiście z hiszpańsko brzmiącą gitarą - to zresztą pierwsza kompozycja Gilmoura dla zespołu.
Oczywiście, sporo tu także muzyki typowo ilustracyjnej (choćby Main Theme), mającej podkreślić niewesołą atmosferę filmu, opowiadającego o popadaniu w heroinowy nałóg. Co ciekawe, wersje utworów użytych w filmie różnią sie nieznacznie od tych z albumu, który zresztą jest pozycją znacznie bardziej ciekawą niż sam film.

Ummagumma
Harvest/EMI 1C 172-04 222/23 Germany
1969
***
Roger Waters (bass guitar, vocal), David Gilmour (guitar, vocal), Richard Wright (keyboards), Nick Mason (drums)
Producer by Pink Floyd, Norman Smith (Studio Album)
Side One:
1.Astronomy Domine (Barrett)
2.Careful With That Axe Eugene (Waters, Wright, Mason,Gilmour)
Side Two:
1.Set The Controls For The Heart Of The Sun (Waters)
2.A Saucerful Of Secrets (Waters, Gilmour, Mason, Wright)
Side Three:
1.Sysyphus Parts 1-4 (Wright)
2.Granchester Meadows (Waters)
3.Several Species Of Small Furry Animals Gathered Together In A Cave And Grooving With A Pict (Waters)
Side Four:
1.The Narrow Way Part 1-3 (Gilmour)
2.The Grand Vizier's Garden Party (Mason)
-Part 1 - Entrance
-Part 2 - Entertainment
-Part 3 - Exit









Recenzja: Tylko Rock 5 (styczeń 1992)
Autor: Wiesław Weiss
Bardzo dziwny album. I taki miał być. Co sugeruje już ilustracja na kopercie. Przedstawia sielski obrazek. Przez otwarte na oścież, sięgające do podłogi okno dojrzeć można zadbany, skąpany w słońcu ogród. W pomieszczeniu, właściwie na jego progu, siedzi na krześle David Gilmour. W głębi, już za domem widać Rogera Watersa, Nicka Masona i gimastykującego się Richarda Wrighta. Sylwetki muzyków wypełniają prawa część zdjęcia, lewą zajmuje ściana. Ktoś oparł o nią płytę z beztroskimi, frywolnymi piosenkami z musicalu Gigi, a obok postawił duże pękate naczynie ze szkła przewiązane różową wstążką. Na ścianie wisi duże lustro, a może oprawiona fotografia. Jeśli jest to lustro, powinniśmy zobaczyć w nim wnętrze domu. Widzimy natomiast znacznie zmniejszoną scenę opisaną wyżej. Takie jest przynajmniej pierwsze wrażenie. Jeśli przyjrzymy sie obrazkowi uważniej, dostrzeżemy bowiem, że muzycy zamienili sie miejscami. Na krześle usiadł Waters, jego zastąpił Mason, tego z kolei Wright, a gimnastyką zajął sie Gilmour. To jednak nie koniec zabawy. Na ścianie, którą widać w zwierciadle, jeśli oczywiście jest to zwierciadło, także wisi lustro, w nim następne, a w tym z kolei powiększenie zdjęcia z okładki płyty A Saucerful Of Secrets...
Oto świat, który nie poddaje się próbom wyjaśnień. Może się w nim zdarzyć wszystko lub prawie wszystko. Jak na obrazach Salvatora Dali, Rene Magritte'a, Giorgia de Chirico czy Paula Delvauxa. Jak we śnie.
Na jednej z dwu płyt albumu znalazły się koncertowe wersje utworów dobrze już znanych - Astronomy Domine, Careful With That Axe Eugene, Set The Controls For The Heart Of The Sun i A Saucerful Of Secrets.
Wybór padł na kompozycje o otwartej strukturze, pozostawiające wykonawcą pewną swobodę działań muzycznych. Dużego znaczenia nabrały w nich improwizowane partie instrumentalne, wzbogacona została tkanka dźwiękowa. Wszystkie cztery utwory robią zarazem wrażenie bardziej przemyślanych i uporządkowanych niż w wersjach studyjnych. Każdy dźwięk ma ma w nich swoje miejsce - służy wzmocnieniu wyrazu i spotęgowaniu napięcia. Największe wrażenie robi kompozycja Careful With That Axe Eugene. Jej pomysł, bardzo prosty,  zrealizowany wszakże w iście mistrzowski sposób, polegał na skontrastowaniu dwu odmiennych części: wstępnej, rozwijającej sie powoli i działającej na słuchacza kojąco oraz właściwej, wytrącającej publiczność z zamyślenia wybuchem hałasu, a przede wszystkim - rozdzierającego krzyku Watersa.
Drugą płytę wypełniły premierowe kompozycje wszystkich członków Pink Floyd. Na kopercie wyraźnie zaznaczono, że jest to muzyka czterech osób, a nie zespołu. Chodziło zapewne o podkreślenie, że Pink Floyd to organizm działający na zasadach demokratycznych i każdy ma w nim prawo się wypowiedzieć.
Wright, Gilmour i Mason przedstawili po jednym utworze. Są to kompozycje rozbudowane, o wymyślnej konstrukcji i pretensjonalnych programach. Waters dla odmiany zaproponował dwa żartobliwe obrazki dźwiękowe. Po raz pierwszy w historii Pink Floyd przeciwstawił się kolegom...
Utworem najambitniejszym ze wszystkich jest Sysyphus Wrighta, dźwiękowa opowieść o mitycznym Syzyfie, jego bezużytecznym trudzie, a także - jeśli wziąć pod uwagę interpretację Camusa - wielkości i absurdalności wysyłków człowieka. Czteroczęściowa kompozycja skonstruowana została jak symfonia. Ze względu na wielość inspiracji, od muzyki neoromantycznej (partia fortepianu w stylu Rachmaninowa) po awangardową, ma zarazem cechy kolażu.
Gilmour przedstawił utwór The Narrow Way w trzech odmiennych częściach. Największe wrażenie robi fragment środkowy, oparty co prawda na banalnym riffie gitary, ale wzbogacony intrygującą atonalną improwizacją organów. Rolę części finałowej powierzył kompozytor lirycznej piosence, w tekście nasyconej atmosferą niezwykłości.
Mason zaproponował trzyczęściowy utwór o zagadkowym tytule The Grand Vizier's Garden Party. Wykorzystał w nim skomasowane brzmienia różnych instrumentów perkusyjnych. Nieśmiało posłużył się środkami muzyki eksperymentalnej. Jest w tej kompozycji coś przewrotnego żartu, w części głównej, opatrzonej obiecującym tytułem Entertainment, następuje bowiem nieoczekiwane... zakończenie akcji muzycznej.
Waters podpisał balladę Granchester Meadows oraz utwór instrumentalny Several Species Of Small Fury Animals Gathered Together In A Cave And Grooving With A Pict. Piosenka wprowadza w nastrój sielanki na wiejskiej łące. Kończy się zabawnym efektem pogoni bohatera za hałaśliwą muchą. Kompozycja instrumentalna przeraża - a może i bawi - obrazem dźwiękowym rozwrzeszczanych stworów nie z tej ziemi.
Na dłużej do programu koncertów Pink Floyd weszły tylko obydwie piosenki - Granchester Meadows i końcowy fragment The Narrow Way. Pozostałe utwory sami muzycy uznali za zbyt wydumane i wkrótce po ukazaniu się albumu zaniechali ich wykonywania.

Recenzja: Teraz Rock 10(20)/2004
Autor: Paweł Brzykcy
Najdziwniejsza płyta Pink Floyd i jedna z dziwniejszych w ogóle. Zapowiada to już pokręcona okładka ze zmianą miejsc muzyków na kolejnych, pomniejszonych zdjęciach. Koncepcja była taka: jeden album studyjny i jeden koncertowy. Ale materiał ze studia podpisany został inywidualnie - każdy z członków grupy zaproponował swoje kompozycje, nagrane bez pomocy kolegów. Rezultat nie przekonał chyba nikogo, wypada więc zgodzić się z ówczesnymi recenzjami brytyjskiej prasy, która uznała studyjną Ummagummę za przykład muzycznego wydumania. Do swej niby symfoni Sysyphus Wright wrzucił brzmienia klawiszowe, orkiestrowe i chóralne, z czego wyszedł raczej nieprzekonujący dżwiękowy kolaż. Również pseudoawangardowy The Grand Visier's Garden Party Masona nadaje się bardziej do zagłuszania sąsiadów niż do normalnego słuchania. Najlepiej wypadł Waters proponując sielankowy Granchester Meadows z odgłosami fauny zamieszkującej łąkę (i komicznej pogoni za natrętną muchą w końcówce) oraz Several Spieces Of Small Furry Animals Gathered Together In A Cave And Groving With A Pict. Na ten opatrzony genialnym tytułem utwór zlożyły się efekty brzmieniowe groteskowo oddające głosy tytułowych stworów.
Album koncertowy to już zupełnie inna jakość, podsumowanie pierwszego okresu działalności grupy. Muzyka kosmiczno-psychodeliczno-magiczna. Jest dobra wersja Astronomy Domine, świetny Set The Controls For The Heart Of The Sun (brawo Waters!) i przede wszystkim Careful With That Axe , Eugene. Złowieszczy temat z delikatną wokalizą oplata nas tu niczym pajęczyna. Nagle rozlega się przraźliwy szept: ostrożnie z tą siekierą, Eugeniuszu..., a zaraz potem niesamowity wrzask Watersa. Zaczyna się instrumentalna kanonada, prowadząca po jakimś czasie do uspokojenia. Szkoda, że nagrania live nie wypełniają obu płyt. Ocena nie musiałaby być wtedy wypadkową dwóch gwiazdek za mateial studyjny i czterech za koncertowy.

Recenzja: Teraz Rock Kolekcja 1(3)/2009
Autor: Grzesiek Kszczotek
Ummagumma to dwupłytowy album koncertowo-studyjny. Pierwszą część wypełniają nagrania Pink Floyd na żywo z Birmingham i Manchesteru z czerwca 1969 roku, a drugą premierowe kompozycje wszystkich czterech muzyków zarejestrowane przez nich osobno. Pierwsza broni się doskonale. Druga niestety nie.
Pierwsza to przede wszystkim porywający, niezwykle energetyczny, kosmiczny Astronomy Domine oraz narastający jak w horrorze Careful With Tat Axe, Eugene z przeraźliwym krzykiem Watersa w kulminacyjnym momencie.
A dalej mamy jeszcze niezwykle monotonny, a przez to uroczo wciągający Set The Controls For The Heart Of The Sun z kapitalnym bębnieniem Masona i jeszcze lepszym śpiewem Watersa. Skrócona nieco wersja suity A Saucerful Of Secrets ociera się o elektroniczne mistrzostwo świata. Zespoły w rodzaju Tangerine Dream na długie lata miały z czego czerpać natchnienie.
Z nagrań studyjnych najlepsze wrażenie robią trzyczęściowe The Narrow Way Gilmoura i Granchester Meadows Watersa. The Narrow Way czaruje gitarowym spokojem początku, zaskakuje dość mocnym brzmieniem środka i raduje uszy delikatnym śpiewem.  Z kolei Granchester Meadows to ładna gitarowa ballada o folkowym zabarwieniu. Duży plus dla basisty za odgłosy natury z muchą i świerszczykami na czele. Minus za kolejne jego nagranie, bez wątpienia eksperymentalne w założeniu, ale raczej trudne do zniesienia Several Spiecies Of Small Furry Animals Gathered Together In A Cave And Groving With A Pict. Sysyphus Richarda Wrighta jest nierówny.
Znakomity. monumentalny wstęp części pierwszej nie ma konsekwentnego ciągu dalszego: następujące po nim fragmenty w duchu muzyki współczesnej sprawiają, że utwór najzwyczajniej nuży. Delikatne, jazzrockowe zakończenie z nawrotem tematu początkowego tylko w niewielkim stopniu zaciera wrażenie znudzenia. Na propozycję Masona, The Grand Visier's Garden Party, najlepiej byłoby spuścić zasłonę milczenia...
Zachwyt do dziś budzi natomiast okładka płyty, jedno z największych osiągnięć Storma Thorgersona i firmy Hipgnosis.


Atom Heart Mother
Harvest/EMI 1C 072-04 550 Germany
1970
***
Roger Waters (bass guitar, vocal), David Gilmour (guitar, vocal), Richard Wright (keyboards), Nick Mason (drums)
Producer by Pink Floyd
Seite 1:
1.Atom Heart Mother (Mason, Wright, Gilmour, Waters, Geesin)
Father Shout / Breast Milky / Mother Fore / Funky Dung / Mind Your Throats Please / Remergence
Seite 2:
1.If (Waters)
2.Summer 68 (Wright)
3.Fat Old Sun (Gilmour)
4.Alan's Psychedelic Breakfast (Waters, Wright, Mason, Gilmour)
Rise And Shine / Sunny Side Up / Morning Glory







Recenzja: Tylko Rock 5 (styczeń 1992)
Autor: Wiesław Weiss
Nie dziwi w twórczości grupy, która tytuł dla jednego z albumów znalazła w baśni, utwór taki jak Julia Dream, urokliwie naiwny, adresowany jakby do dziecięcej publiczności, a może także do słuchaczy, którzy zachowali wrażliwość dziecka. Znalazlło się w nim następujące zwierzenie: Wraz z nadejściem nocy gaszę śwatło i oczekuję przybycia łagodnej oblubienicy. A także pytanie: Czy pokryty łuską armadyl znajdzie mnie tam, dokąd chcę się udać?
Płyty Atom Heart Mother i Meddle, zwłaszcza ich tytułowe utwory, traktować można jako ukoronowanie tego nurtu w twórczości Pink Floyd, któremu piosenki w rodzaju Julia Dream dały początek.
Instrumentalną kompozycję Atom Heart Mother, wypełniającą jedną ze stron albumu o tym samym tytule, porównać można do poematu symfonicznego. Kilka odrębnych epizodów muzycznych wiąże w całość powracający podniosły temat rozpisany na instrumenty dęte, zainspirowany przez melodię z filmu "Biały kanion" Williama Wylera. Skojarzenia z westernem przywołuje też kilka specjalnych efektów dźwiękowych - rżenie i tętent koni oraz odgłosy wystrzałów w części wstępnej. Czy rzeczywiście muzyka opatrzona tajemniczym tytułem Atom Heart Mother ma jednak sprowadzać na słuchacza sen o pionierskich latach Ameryki, o odkryciu, podboju i zagospodarowaniu Nowego Świata? Z patosem głównego tematu kontrastuje przecież nastrój sielski większości epizodów, a wspomniane odgłosy natury zagłusza w nagraniu ryk motocykla. Nie naprowadza na trop, który wiódłby w stronę Dzikiego Zachodu, tytuł kompozycji, zaczerpnięty podobno z notatki prasowej o dziecku urodzonym przez kobietę ze sztucznym sercem, ani też tytuły poszczególnych części: Father's Shout, Breast Milky, Mother Force, Funky Dung, Mind Throats i Remergence. Czy można zresztą w hasłach dopisanych do poszczegolnych epizodów dopatrywać się cech programu, skoro sami muzycy twierdzili, że nie było ich celem zilustrowanie obrazów już istniejących, pragnęli natomiast otworzyć przed słuchaczem przestrzeń, którą dopiero on sam wypełni treścią. Wpleciona w całość miniatura dżwiękowa zrealizowana środkami muzyki elektronicznej przedstawiać może przecież opuszczoną stacyjkę na bezludziu, którą pociągi mijają pospiesznie, ze złowieszczym wyciem syren. Może, ale nie musi. Cóż pewnego można o nie powiedzieć? To jedynie, że pozostawia wrażenie dojmującej pustki, osamotnienia, zagubienia. Stanowi wszakże jedyny tak przygnębiający epizod kompozycji. Inne, poza może pełnym narewowego napięcia fragmentem chóralnym, urzekają ciepłem i słodyczą.
Na płycie znalazł się jeszcze jeden utwór instrumentalny - Alan's Psychedelic Breakfast, osnuty wokół odgłosów kuchennych, na przykład syczenia czajnika oraz skwierczenia jaj na patelni. Album zawierał też trzy piosenki: Summer 68, Fat Old Sun i If. Zwracały one uwagę lekkością i wdziękiem. Pobrzmiewały wszakże nutami smutku i żalu, np. Summer 68 - za przygodą erotyczną, która trwała kilka godzin, a Fat Old Sun - za mnionym bezpowrotnie letnim dniem...


Recenzja: Teraz Rock 10(20)/2004
Autor: Paweł Brzykcy
W momencie ukazania się Atom Heart Mother nie było wątpliwości, że to najlepsza płyta zespołu. Dziś, wobec arcydzieł stworzonych przez grupę w latach siedemdziesiątych, nie jest to takie oczywiste. Niemniej jednak ten opatrzony nietuzinkową okładką album jest na pewno przełomową pozycją w dyskografii zespołu, jego ostatecznym wejściem na teren zarezerwowany dla największych. Główna przyczyna tego stanu rzeczy to oczywiście utwór tytułowy - rozbudowany poemat symfoniczny, zainspirowany tematem z filmu Biały kanion Williama Wylera. Początkowo ten westernowy motyw na gitarze grał Gilmour, później zespół - współpracując z pianistą Ronem Geesinem - dodał partię chóru i instrumentów dętych.
Atom Heart Mother i po latach zafascynować może rozmachem i atmosferą, ale przyznam, że słucham tej kompozycji z pewnymi rozterkami. Piękno głównego tematu może, rzecz jasna, jedynie ekscytować, ale jakoś nigdy nie przekonał mnie fragment z syrenami, ani poprzedzająca go - na szczęście krótka - partia chóru. Cóż, widocznie tak miało być, ale jak dla mnie - nieco przedobrzyli.
Kolejne utwory to już zwyczajne piosenki. Wszystkie, a w szczególności śpiewana przez Gilmoura Fat Old Sun, urzekają rozleniwiającą atmosferą. Na koniec zaś dostajemy trzynaście minut Alan's Psychedelic Breakfast. Pomysł na ten utwór polega na osnuciu go wokół odgłosów dochodzących z kuchni. Warstwa muzyczna nie jest niczym  nadzwyczajnym, ale sugestywne efekty ilustracyjne wyszły kapitalnie. Głodny Alan trzaska szafkami, popija kawkę, smaży, a następnie zjada jajecznicę. Palce lizać.

Recenzja: Teraz Rock Kolekcja 1(3)/2009
Autor: Grzesiek Kszczotek
Od jakiegoś czasu muzycy Pink Floyd przymierzali się do nagrania kompozycji rozbudowanej formalnie, pełnej zmian nastroju, ale o wiele bogatszej brzmieniowo niż A Sucerful Of Secrets. Pierwszą przymiarką było wykonanie w czerwcu 1969 cykli The Man i The Journey, złożonych z krótszych utworów, z sekcją instrumentów dętych londyńskiej Royal Philharmonic Orchestra i żeńskim Ealing Central Amateur Choir. Tym razem chodziło jednak o rzecz premierową, która na koncertach pojawiła się jako Amazing Pudding, a ostatecznie zatytułowana została Atom Heart Mother. Problemem jednak było to, iż żaden z muzyków Pink Floyd nie znał nut i nie miał pojęcia o aranżowaniu partii instrumentów dętych czy o pracy z chórem. Dlatego o pomoc poproszono Rona Geesina, awangardowego pianistę i kompozytora, który współpracował z Watersem przy filmowym albumie The Body. To on przetworzył dość skromną kompozycję zespołu w pełne rozmachu dzieło, które znamy z płyty. Jego zasługą jest to, że poszczególne elementy fajnie się łączą i uzupełniają, a ton całości nadaje niby-westernowy temat dętych o potężnym brzmieniu (skomponowany przez Gilmoura na gitarze). Zresztą dalej jest już tylko lepiej: brzmienie altówki z bachowskim akompaniamentem organów to pierwszy z tych pięknych fragmentów. Solo Gilmoura to drugi. A chór wyjęty jak z filmów grozy w dalszej części to juz prawdziwa bajka. Utwory z drugiej strony albumu są już tylko uroczym dopełnieniem tytułowej suity. Wyróżnia się wśród nich Alan's Psychedelic Breakfast, utrzymany w refleksyjnym nastroju i zwracający uwagę niemel akustycznym brzmieniem. A poza tym te wszystkie odgłosy smażonej jajecznicy, otwierania szafek kuchennych i wymieniania kolejnych składników psychodelicznego śniadania! Nadal robi to wrażenie. Watersowska If to jedna z jego pierwszych wypowiedzi na temat Syda Barretta. Wrightowa Summer '68 z ładnym fortepianowym akompaniamentem i refrenem kojarzącym się z The Beach Boys to reminiscencje z amerykańskiej trasy Floydów i styczności zespołu z groupies. Z kolei Gilmourowska Fat Old Sun, podobnie jak Grantchester Meadows Watersa, przywołuje klimat Cambridge, rodzinnego miasta muzyków.
Ciekawostką jest fakt, że winylowe wydanie Atom Heart Mother nigdy się nie kończyło. A to za sprawą ostatniego, zamkniętego rowka płyty. Woda z kranu: kap, kap, kap. Aż nie wyłączą prądu.

Relics
Starline/EMI SRS 5071 UK
1971
****
Side One:
1.Arnold Layne (Barrett)
2.Interstellar Overdrive (Barrett, Waters, Wright, Mason)
3.See Emily Play (Barrett)
4.Remember A Day (Wright)
5.Paintbox (Wright)
Side Two:
1.Julia Dream ((Waters)
2.Careful With That Axe, Eugene (Waters, Wright, Gilmour, Mason)
3.Cirrus Minor (Waters)
4.The Nile Song ((Waters)
5.Biding My Time ((Waters)
6.Bike (Barrett)




Recenzja: Tylko Rock 5 (styczeń 1992)
Autor: Wiesław Weiss
Pierwsza próba podsumowania działalności Pink Floyd. Na płycie zebrano różne utwory z lat 1967-1969, zarówno znane dotychczas z singli, jak i pochodzące z wcześniejszych albumów. Wybór jest niestety dość przypadkowy. Zabrakło choćby kilku wartościowych nagrań singlowych, które zresztą do dziś są w Wielkiej Brytanii niedostępne na dużych płytach, na przykład Apples And Oranges, It Would Be So Nice i Point Me At The Sky. Po Relics warto jednak sięgnąć, zwłaszcza dla pierwszych przebojów Pink Floyd: Arnold Layne i See Emily Play - dziwnych, psychodelicznych piosenek Syda Barretta. Ale też dla kilku innych kompozycji, choćby Biding My Time czy Paintbox - ujawniających, że grupa była w pierwszym okresie działalności pod silnym wpływem takich zespołów, jak The Beatles czy The Who.
Później ukazała się jeszcze jedna przekrojowa płyta Pink Floyd: A Collection Of Great Dance Songs (Harvest, 1981). Zawierała: One Of These Days, Money, Sheep, Shine On You Crazy Diamond, Wish You Were Here i Another Brick In The Wall Part 2. Natomiast poza Wielką Brytanią wydano ponadto dwa interesujące albumy o takim charakterze: The Best Of Pink Floyd (Pathe, 1971) i Works (Capitol, 1983).

Recenzja: Teraz Rock 10(20)/2004
Autor: Michał Kirmuć
Pierwsza w dorobku Pink Floyd kompilacja. Impulsem do jej wydania był sukces płyty Atom Heart Mother. Wytwórnia jednak nie była chętna, by wydać na nią zbyt wiele pieniędzy. Szczędziła do tego stopnia, że zespołu nie było stać na zlecenie okładki w agencji Hipgnosis i w rezultacie kopertę oryginalnego wydania ozdobił rysunek wykonany przez perkusistę Nicka Masona.
Na Relics przypomniano nagrania dostępne wcześniej tylko na małych płytach. I tak obok wykrojonych z debiutanckiego albumu Interstellar Overdrive i Bike, Remember A Day z A Saucerful Of Sectrets oraz Cirrus Minor i prawdziwie hardrockowego The Nile Song z More znajdujemy tu największe singlowe przeboje z barrettowego okresu Pink Floyd: Arnold Layne i See Emily Play, a także nieco mniej popularne, choć równie udane ballady Wrighta Paintbox i Watersa Julia Dream. Ponadto znkomity Careful With That Axe, Eugene. Album przyniósł też kompozycję premierową, choć wykopaną z archiwum. Był to utwór Watersa Biding My Time, wyraźnie zainspirowany twórczością The Beatles (nawet zaśpiewany pod McCartneya). Zespół nagrał go dwa lata wcześniej z myślą o małej płytce (na drugiej stronie miał się znaleźć utwór Bike), która jednak nigdy nie ujrzała światła dziennego.

Meddle
Harvest 5C 062-04917 Holland
1971
*****
Roger Waters (bass guitar, vocal), David Gilmour (guitar, vocal), Richard Wright (keyboards), Nick Mason (drums)
Producer by Pink Floyd
Side 1:
1.One Of These Days (Waters, Wright, Mason, Gilmour)
2.A Pillow Of Winds (Waters, Gilmour)
3.Fearless (Waters, Gilmour)
4.St. Tropez (Waters)
5.Seamus (Waters, Wright, Mason, Gilmour)
Side 2:
1.Echoes  (Waters, Wright, Mason, Gilmour)







Recenzja: Tylko Rock 5 (styczeń 1992)
Autor: Wiesław Weiss
Płyta Atom Heart Mother przyniosła Pink Floyd ogromną popularność. Zespół chciał ten sukces zdyskontować albumem przygotowanym według tej samej recepty: Meddle. Tak jak poprzednio na jednej ze stron znalazła się długa, rozbudowana kompozycja o dygresyjnej budowie, a na drugiej bardzo urozmaicony zestaw krótszych utworów. Owa długa, rozbudowana kompozycja, czyli Echoes, nie ma siły wyrazu Atom Heart Mother. Powstała - czego muzycy nie kryli - z wielu odrębnych fragmentów. Spoiwem jest w niej wpleciona umiejętnie między mniej i bardziej interesujące miniatury dżwiękowe nastrojowa piosenka. A jednak mimo prób powiązania wielu epizodów w spójną całość, kompozycja nie przekonuje. Za dużo w niej przypadku, za dużo momentów zbędnych. Chyba, że komuś wystarcza jej niezwykła atmosfera - jak z dziwnego snu. I olśniewająca chwilami gra barw.
Najsłynniejszy utwór ze strony pierwszej to One Of These Days, po dziś dzień wykonywany przez Pink Floyd na koncertach. Zbudowany na dynamicznym, ruchliwym riffie organów ma w sobie coś z przebojów hardrockowych.
O związkach zespołu z bluesem przypomina kompozycja Seamus. Niestety, nijaka, opracowana zbyt czysto jak na ten rodzaj muzyki. Wyróżniająca się co najwyżej żartobliwym tekstem o psie, który ujadaniem żegna przemijający dzień. Sens wcześniejszych wypraw Pink Floyd w świat jazzu awangardowego (np. na studyjnej płycie z albumu Ummagumma) stawia natomiast pod znakiem zapytania piosenka San Tropez. Wykonana ze swingiem, ale w sposób podpatrzonym raczej u muzyków przygrywających w restauracjach kurortów Lazurowego Wybrzeża niż na przykład u Benny'ego Goodmana.
Łatwo doszukać się na Meddle akcentów autoironicznych. Trudniej odpowiedzieć na pytanie, czemu kpina z własnych dokonań miała służyć. Czyżby chodziło o przekreślenie artystycznych niepowodzeń z przeszłości? Wymazanie ich z pamięci? A może tylko zbagatelizowanie? Oczyszczenie pola działania przed batalią o nowe wartości i nowych słuchaczy?

Recenzja: Teraz Rock 10/2004
Autor: Paweł Brzykcy
Zawsze dziwiło mnie, że niemal we wszystkich publikacjach album ten jest oceniany o wiele niżej niż Atom Heart Mother. A jeszcze bardziej to, że obok siebie znalazły się tu najukochańszy i najbardziej nielubiany przeze mnie utwór z całego dorobku Pink Floyd.
Repertuar jest podobny jak poprzednio: jedna ponaddwudziestominutowa kompozycja i kilka krótszych, tym razem zaserwowanych na początek. Zaczyna się bardzo mocno - One Of These Days to instrumentalna jazda z ekspresją, która zbliża Floydów do hard rocka, żelazny punkt koncertów zespołu. Następne piosenki utrzymane są już w dotychczasowym stylu, Fearless fajnie kończy się fragmentem You 'Il Never Walk Alone w wykonaniu kibiców piłkarskich. San Tropez to rzecz o jazzującym odcieniu . Wreszcie utwór, który zawsze pomijam, Seamus. Nietypowa konwencja jak na ten zespół (blues), a na dodatek najwięcej "śpiewa" tu ...pies. Przepraszam, ale skowytu nie jestem w stanie słuchać nawet z floydowym akompaniamentem.
Przejdźmy teraz do najważniejszego utworu z Meddle. Utarła się opinia, że Echoes nie dorównuje Atom Heart Mother. Należę do tych, którzy niekoniecznie się z tym zgadzają. To prawda, iż rzecz jest skromniejsza pod względem środków wyrazu, nikt z zewnątrz tym razem zespołowi nie pomagał. Dziwne jest też to, że utwór powstał z wielu fragmentów, połączonych łagodną, oniryczną piosenką. Liczy się jednak efekt końcowy. Nie chciałbym nikomu narzucać interpretacji tej kompozycji, ani też pozbawiać przyjemności jej odkrywania. Najlepiej by było, gdyby każdy zinterpretował po swojemu niesamowite, płaczliwe dźwięki w części środkowej z szumem wiatru i krakaniem wron. Albo popisowe solo Gilmoura, prowadzone do monotonnego, jakby transowego fragmentu, czy też gitarowo-klawiszowy dialog już w samym zakończeniu. Powiem tylko, że to co się dzieje od pietnastej minuty Echoes, wydaje mi się ilustracją największego szczęścia, jakiego można doświadczyć - w realnym życiu albo tylko we śnie.

Recenzja: Teraz Rock Kolekcja 1(3)/2009
Autor: Bartek Koziczyński
Dziwna płyta. Dziwna, bo rozpadająca się na dwie części. Co było bardzo oczywiste na winylu. Zacznijmy od strony B, lepszej, którą w całości wypełnił utwór Echoes. Utwór - za mało powiedziane. Suita! Wielowątkowa kompozycja, zbiór efektownie sklejonych motywów. Delikatne klawiszowe otwarcie i ładna psychodeliczna piosenka w pierwszych minutach nie są niczym, co mogłoby zaskoczyć. Ale już następująca po nich kunsztowna solówka stanowi nowość. Bardzo rozwinął się na Meddle David Gilmour. Po pierwsze - odnalazł własny styl. W podkładzie przestrzenne pajączki, na pierwszym planie charakterystyczne posuwiste partie. Po drugie - zgrabnie wykorzystał technikę wielośladową. Powstało zawiesite brzmienie, natychmiast wyróżniające grupę na rynku. Co dalej? Zespół wpada na chwilę w iście soulowy groove, by następnie wprowadzić słuchacza w otchłań kosmicznych odgłosów. Po czym rzecz wraca do formy piosenkowej. Genialna zajawka tego, z czego Pink Floyd miał w kolejnych latach słynąć...
A teraz strona A. Zbiór - nie ukrywajmy - przypadkowych i nierównych kompozycji. Zaczyna się całkiem nieźle, od porywającego instrumentalu One Of These Days. Hipnotyczny puls basu przechodzi w niemal hardrockowe rozwinięcie. Może się podobać A Pillow Of Winds, leniwa ballada, niczym na urlopie w ciepłym kraju. Niedaleko pod względem stylistycznym odbiega od niej piosenka Fearless, wzbogacona śpiewem kibiców z meczu piłkarskiego. Ale dwie ostatnie propozycje trudno uznać za coś innego niż wypełniacze. W dodatku zupełnie pozbawione floydowego ducha. San Tropez, z jazzującym pianinkiem, przypomina podróbkę co bardziej luźnych nagrań Paula McCartneya. Seamus to natomiast pokraczny blues. Tym bardziej męczący w odbiorze, że towarzyszy mu poszczekiwanie/wycie psa.
Transformację w Pink Floyd nowożytny można jednak uznać za rozpoczętą.

Obscured By Clouds
Harvest 1C 072-05 054 Germany
1972
***1/2
Roger Waters (bass guitar, vocal), David Gilmour (guitar, vocal), Richard Wright (keyboards), Nick Mason (drums)
Producer by Pink Floyd
Seite 1:
1.Obscured By Clouds (Waters, Gilmour)
2.When You're In (Waters, Gilmour, Wright, Mason)
3.Burning Bridges (Wright, Waters)
4.The Gold It's In The...(Waters, Gilmour)
5.Wots... Uh The Deal (Waters, Gilmour)
6.Mudmen (Wright, Gilmour)
Seite 2:
1.Childhood's End (Gilmour)
2.Free Four (Waters)
3.Stay (Waters)
4.Absolutely Curtains (Waters, Wright, Gilmour, Mason)





Recenzja: Tylko Rock 5 (styczeń 1992)
Autor: Wiesław Weiss
Album Obscured By Clouds to swoisty suplement do płyty More. Tak jak ona powstał w atmosferze gorączkowego pośpiechu, w ciągu kilkunastu dzi, w nie najlepiej wyposażonym studiu. Tak jak ona zawiera muzykę filmową, do La Vallee, następnego po More dzieła Barbeta Schroedera - dziwnej, pretensjonalnej opowieści o poszukiwaniu rajskiego ptaka, a może raczej o ucieczce do cywilizacji i zapamiętaniu się w rozkoszy miłosnej.
W repertuarze albumu znalazło sie kilka kompozycji instrumentalnych o jednoznacznie ilustracyjnym charakterze, frapujących zwłaszcza pod względem dźwiękowym, takich jak, tytułowa, przykuwające uwagę niepokojącym, zgrzytliwym brzmieniem syntezatora.
Nie wszystkich wielbicieli Pink Floyd przekonały przedstawione na płycie piosenki, chociaż jedna z nich, Free Four, w wielu krajach ukazała się na singlu i zdobyła znaczną popularność. Najładniejsze, takie jak Burning Bridges, Wot's...Uh The Deal czy Stay, upajają aurą rozmarzenia. Ich melodie ocierają się jednak o banał, natomiast aranżacje uderzają brakiem staranności, na przykład sola gitarowe robią niekiedy wrażenie dodanych bez uzasadnienie.
Wpływ The Beatles, którego grupa przecież nigdy nie kryła, po raz pierwszy uwidocznił się w sposób tak wyraźny, że można było podejrzewać Pink Floyd o chęć sparafrazowania w żywiołowo wykonanym utworze The Gold It's In The... piosenki Everybody's Got Something To Hide Except Me And My Monkey Johna Lennona.
Muzykom zabrakło niestety czasu na wzbogacenie nagrań o naturalistyczne efekty dźwiękowe.
W tekstach pojawil się motyw refleksji nad sensem istnienia. Kto kieruje nagonką? I kto wydał rozkaz, by ją rozpocząć? - pyta Roger Waters w piosence Free Four. A zmierzał do konstatacji gorzkiej i ponurej: Życie to tylko krótka ciepła chwila, a śmierć - długa zimna reszta.

Recenzja: Teraz Rock 10(20)/2004
Autor: Paweł Brzykcy
Płyta będąca swego rodzaju kontynuacją More. Mamy tu bowiem do czynienia z muzyką do kolejnego filmu Barbeta Schroedera, La Valee. Pospieszne tworzenie na zamówienie reżysera najwyraźniej nie wychodziło grupie na dobre. Większość z zawartych tu utworów instrumentalnych i piosenek robi wrażenie jakichś floydowych odrzutów. Coś bardziej interesującego zaczyna się dziać dopiero na wysokości Mudmen, nastrojowego numeru z tym jedynym, od razu rozpoznawalnym brzmieniem gitary Gilmoura.
Wydaje mi się, że właśnie przy okazji tych filmowych płyt można spojrzeć na fenomen Pink Floyd nieco z dystansu. Ten przeciętny materiał pozwala uzmysłowić sobie fakt, iż żaden ze śpiewających w zespole muzyków nie był tak naprawdę wokalistą z prawdziwego zdarzenia. A przy okazji takich utworów jak Free Four jeszcze to, jak wiele wczesny Pink Floyd zawdzięczał Beatlesom. Ale wpływu tej grupy muzycy przecież nigdy nie ukrywali.

Recenzja: Teraz Rock Kolekcja 1(3)/2009
Autor: Łukasz Wiewiór
Pozycja w dorobku Pink Floyd trochę niedoceniana. Zawarty na Obscured By Clouds materiał zdecydowanie może się podobać. Przecież tuż przed genialnym Dark Side Of The Moon muzycy nie mogli być w złej formie. Prawda, płyta tworzona była pośpiesznie, z myślą o ścieżce dźwiękowej do kolejnego juz filmu Barbeta Schroedera, La Valee, ale te najbardziej konwencjonalne rockowe piosenki w dorobku zespołu prezentują intrygujące, nietypowe oblicze Floyd. Choćby The Gold Is In The... Poza tym sporo tu instrumentalnych kompozycji, na czele z riffową, ciężką When You're In albo charakterystycznie budującymi napięcie Mudmen i tytułową. Z kolei urokliwe Stay, z uczuciem zaśpiewane przez Ricka Wrighta, to naprawdę udana ballada. Chociaż Pink Floyd zdarza się zahaczyć o przeciętność. Jak w namiastce Time czyli Childhood's End albo w Absolutely Curtains z wplecionymi plemiennymi śpiewami.

The Dark Side Of The Moon
Harvest/EMI 1c 064-05 249 Germany
1973
*****
Roger Waters (bass guitar, vocal), David Gilmour (guitar, vocal), Richard Wright (keyboards), Nick Mason (drums)
Producer by Pink Floyd
Seite 1:
1.Speak To Me (Mason)
2.Breathe (Waters, Gilmour, Wright)
3.On The Run (Waters. Gilmour)
4.Time (Waters, Mason, Wright, Gilmour)
5.The Great Gig In The Sky (Wright)
Seite 2:
1.Money (Waters)
2.Us And Them (Waters, Wright)
3.Any Colour You Like (Gilmoure, Mason, Wright)
4.Brain Damage (Waters)
5.Eclipse (Waters)







Recenzja: Tylko Rock 5 (styczeń 1992)
Autor: Wiesław Weiss
The Dark Side Of The Moon to oczywiście jedna z najsłynniejszych płyt w historii rocka. The Dark Side Of The Moon to płyta, którą zna każdy. I choćby z tego względu trudno napisać o niej coś nowego, odkrywczego, rzeczywiście interesującego. I choćby z tego względu trudno w ogole o niej pisać.
The Dark Side Of The Moon to płyta, która jest symbolem wszystkiego, co najbardziej wartościowe w rocku. Ale zarazem wyjątkowo spektakularny przykład na to, że rock lat siedemdziesiątych zbłądził w ślepy zaułek. Czyż bowiem niezwykła, poruszająca do głębi muzyka Pink Floyd nadal odbierana jest zgodnie z intencjami jej twórców? Czy może raczej stała się dźwiękową tapetą, wszechobecną - bo ciągle nam towarzyszy - ale bez znaczenia?
The Dark Side Of The Moon to rodzaj suity. Utwór zaczyna sie swoistą uwerturą. Stworzył ją Nick Mason. Wymieszał różne efekty brzmieniowe - odgłosy rytmicznych uderzeń serca i jednostajnego tykania zegara, przenikliwy hałas monet wpadających do automatu telefonicznego lub kasy sklepowej oraz irytujący choć oddalony warkot młota pneumatycznego, szyderczy śmiech i krzyk rozpaczy. Powtórzone w wielu fragmentach dzieła uwypukliły one treść i przesłanie tekstów, podobnie jak wplecione w tkankę nagrania zwierzenia i wypowiedzi kilkudziesięciu osób, m. in. popularnego gawędziarza telewizyjnego Malcolma Muggeridge'a.
Ciekawe, że nawet fanatyczni wielbiciele Pink Floyd często nie zdają sobie sprawy z treści The Dark Side Of The Moon. A jest to opowieść o marności ludzkiego życia, o tym, że wszystko blednie w obliczu śmierci. Ciekawe, że nikt do dziś nie spróbował zinterpretować przejmującej wokalizy Clare Torry w utworze The Great Gig In The Sky. A wyraża ona przecież uczucie, które może zmienić wszystko. Przerażenie śmiercią, przerażenie kruchością życia, przerażenie nicością...
Wiele można napisać o The Dark Side Of The Moon. Można zachwycać się bogactwem tej muzyki, w której są i fragmenty klasycyzujące (Breathe, Us And Them), i jazzowe (oparta na temacie So What Milesa Davisa partia fortepianu elektrycznego w Time), i awangardowe (On The Run). Wiele można napisać o The Dark Side Of The Moon, ale... cóż znaczą słowa wobec pasji, z jaką Clare Torry śpiewa swoją niezwykłą partię...

Recenzja: Teraz Rock 10(20)/2004
Autor: Paweł Brzykcy
Album-symbol lat siedemdziesiątych. Płyta znana na pamięć i ograna do bólu. Ale też pierwszy z serii floydowych concept albumów, wznoszący rock na nowy poziom intelektualny. No i początek dominacji Rogera Watersa w zespole - to właśnie basista określił tematykę The Dark Side Of The Moon.
Nie sposób oprzeć sie wrażeniu, że przy słuchaniu tej płyty trudno o beztroskę. Album zmusza do zastanowienia: jak poradzić sobie z upływem czasu, który bezlitośnie przybliża nas do śmierci? Jak nie zbłądzić w pogoni za iluzorycznym szczęściem, materialnymi dobrami, które w ostatecznym rozrachunku okazują się bezwartościowe? Wymowę dzieła podkreśla wyjątkowe bogactwo efektów dźwiękowych, za przygotowanie których odpowiedzialny był Nick Mason. Muzyce towarzyszy m. in. szyderczy śmiech, brzęk wpadających do kasy monet, tupot kroków, bicie serca, krzyk rozpaczy. Również od strony muzycznej Ciemna strona Księżyca pełna jest kontrastów. Łagodnemu początkowi - Breathe - przeciwstawia się awangardowy On The Run i... budzikowo-perkusyjny wstęp do następnej kompozycji, Time. Wraz z potężnymi uderzeniami bębnów zaczyna się najbardziej ekscytujący fragment albumu - mamy tu mocne zwrotki z zadziornym śpiewem Gilmoura i kojący refren Wrighta. A potem genialne, przeszywające do szpiku kości solo gitary, po którym naprawdę trudno sie pozbierać
Jeszcze kilka rzeczy wymaga tu odnotowania. Na przykład perfekcja w zastosowaniu ich ulubionych kobiecych harmonii wokalnych. A także i to, że wyjątkowo dużo śpiewa tu David Gilmour. Ponadto istotny okazał się udział saksofonisty Dicka Parry'ego, który odcisnął znaczne piętno na Money i Us And Them. Znacznie większe wrażenie robi jednak gościnny udział Clare Torry. Jej wokaliza w The Great Gig In The Sky odzwierciedla egzystencjalny lęk człowieka w lepszym stopniu, niż opasłe tomiska niejednego filozofa.

Recenzja: Teraz Rock Kolekcja 1(3)/2009
Autor: Bartek Koziczyński
Można mieć różne opinie o poszczególych dziełach Pink Floyd, ale nie można zaprzeczyć faktom. Ponad 40 milionów sprzedanych egzemplarzy The Dark Side Of The Moon świadczy o tym, że to największa płyta w karierze grupy. I w historii rocka w ogóle - podobnym wynikiem szczyci się tylko Back In Black AC/DC...
Artyści nie dokonali tu wielkiej stylistycznej rewolucji. Wręcz przeciwnie: pomysły sięgają czasów The Piper At The Gates of Down (patrz gnome'owaty rytm zegara w Time). Na przestrzeni lat jedynie zostały oszlifowane - tę perfekcję słychać. Znacznie ważniejsza okazała sie interpersonalno-artystyczna transformacja, jaką przeszedł zespół. Roger Waters zaczął sięgać po władzę. Nie na tyle jeszcze, by stłamsić resztę towarzystwa (jak się stało później), ale już z siłą okiełznania awangardowych wycieczek. Eksperymentalny szlak wyznaczył jeszcze Syd Barrett, ale w następnym okresie oprócz momentów genialnych zdarzało się grupie błądzić. Tym razem wszystko jest wyważone. Dźwiękowe poszukiwania zamknięte zostały w zwartych formach. Mamy więc piosenki, a zarazem poczucie, że to Pink Floyd. Że tak nie gra nikt inny.
Piosenki? Grupa trzasnęła po prostu stuprocentowy (odliczając przerywniki) zbiór przebojów. Wszystko da się zanucić, wszystko zostaje w głowie. Dochodzi do tego swobodne korzystanie z rozmaitych konwencji stylistycznych. Niekoniecznie kojarzonych dotąd z Floydami. Przesterowane gitary i agresywny śpiew w Time czy środkowej części Money ocierają się o hard rock. Z drugiej strony Money oparte jest przecież na basowym groove. Mili, biali angielscy studenci architektury zapowiadają funky - pół zartem-pół serio komentował David Gilmour. Ewidentne "czarne" brzmienie słychać też w Any Colour You Like (tytuł bardzo a propos), gdzie do głębokiego basu dochodzi przycinana gitara. W tym samym kontekście należy rozpatrywać zaproszenie wokalistek o ewidentnie soulowej proweniencji (brawurowa Clare Torry w The Great Gig In The Sky, Doris Troy w Eclipse) czy dublowanie głosów na podobieństwo chóru gospel (Time). Oczywiście znajdujemy też przykłady kompozycji, które trudno określić mianem innym niż "styl Pink Floyd". Jest piękne rozwinięcie dotychczasowej psychodeliki w Breathe. Jest zapowiedź oblicza epickiego, jakie eksploatowała grupa w latch 80. - Us And Them. I coś introwertycznego, watersowego, znanego potem z The Wall (Brain Damage).
Nie można też narzekać na eksperymenty. On The Run - sztuczny rytm, prymitywny sekwencer i studyjne sztuczki - składa sie na coś, czego nie powstydziliby się późniejsi twórcy techno. Równie nowatorski jest loop w Money. No właśnie "loop". Niby Beatlesi stosowali zapętlenie wcześniej, ale w tym przypadku powstał beat, rytmiczny szkielet kompozycji. Bardzo możliwe, że sprytnie połączone odgłosy utorowały drogę hip hopowi. Dobrze sprawdza się też uzupełnienie muzyki fragmentami wypowiedzi osób spotkanych w studiu Abbey Road. Są krótkie - nie męczą, sprytnie je porozmieszczano, wprowadzją aurę oryginalności i niepokoju. Dobrze koresponduje to z przesłaniem tekstowym. Pytaniami o sens istnienia, przemijanie i tym podobnymi... Tak intelektualne podejście (koncepcja Watersa) w ówczesnej muzyce rockowej było ewenementem.
Jest jeszcze jeden aspekt, który przyczynił się do sukcesu The Dark Side Of The Moon. Brzmienie. Niezależnie od tego, jak bardzo muzycy umniejszają rolę Alana Parsonsa - formalnie inżyniera dźwięku - pełnił on rolę zbliżoną do producenta. Odpowiadał za część dżwiękowych dodatków (choćby zegarową "introdukcję" Time), lecz przede wszystkim nadał materiałowi perfekcyjny, przestrzenny i selektywny zarazem wizerunek. Idealny dla rozwijającego się rynku hi-fi. Również w tej dziedzinie Pink Floyd wyznaczył standardy, które miały obowiązywać przez lata.

Speak To Me
Uwertura, półtorej minuty dźwiękowej mozaiki, która zapowiada to, co wydarzy się na płycie. Pytanie czyja? Podpisany jest Mason, który twierdzi w swoich wspomnieniach: Nakładki zrobiłem szybko u siebie w domu, później doprowadziliśmy je w studiu do porządku. Waters wielokrotnie dawał z kolei do zrozumienia, że prawa autorskie to jego gest dobrej woli, że kolega w momencie kreacji nawet nie zbliżył się do magnetofonów... Tytuł zainspirował prawdopodobnie techniczny grupy, Chris Adamson, który słowami Mów do mnie domagał się precyzowania wydawanych mu poleceń.
Breathe
Gdy napiszesz "oddychaj, oddychaj powietrzem/ Nie obawiaj się o to troszczyć", wystawiasz się na bezlitosne drwiny. Ludzie mówią: Ty pieprzony onanisto, to żałosne. W intesywności tych słów jest coś bardzo nastoletniego, ale cieszę się, że podjąłem ryzyko - mówił Roger Waters o literackim aspekcie piosenki. Za podstawę muzyki odpowiada Wright. Dziełem Gilmoura jest wstęp z użyciem gitary pedal steel, Waters ułożył linię wokalną.
On The Run
Dziwny utwór to efekt twórczego zastosowania syntezatora EMS Synthi A. Następca modelu VCS3 miał wbudowaną klawiaturę i sekwencer. David Gilmour odegrał na tym pojedyńcze dźwięki, które następnie elektronicznie przyspieszono. Wkład w kształt kawałka (wywiedzionego z koncertowego przerywnika The Travel Section) miał też Waters. Poprosił o zmianę motywu na bardziej mechaniczny - Gilmour pomógł mu to zrealizować. Wstawienie odgłosów kroków jest z kolei zasługą Alana Parsonsa.
Time
Początek utworu z biciem zegarów to autorska kreacja Parsonsa. Odgłosy zarejestrował na przenośnym magnetofonie w sklepie z antykami w pobliżu Abbey Road. Miały służyć demonstracji techniki kwadrofonicznej (Dark Side ukazał się w winylowym formacie SQ, ale porządnym przestrzennym dźwiękiem można cieszyć sie dopiero w edycji SACD z 2003 roku). Sama kompozycja jest jednym z nielicznych prawdziwie wspólnych dzieł grupy. To najbliższe czegoś, co można określić mianem zespołowej pracy - mówił Waters. Nick Mason miał w studiu zestaw rototomów. Syntezator VCS zapewnił linie basu, a tykanie wzięło sie z basu Fender Precision, na którym grałem.
The Great Gig In The Sky
Kompozycja Ricka Wrighta o strachu przed umieraniem, do której jednak nikt nie potrafił dopasować odpowiedniego tekstu. W styczniu 1973 roku, gdy sesja dobiegała końca, klawiszowiec zaproponował dogranie żeńskiej wokalizy. Parsons zaproponował sesyjną wokalistkę Clare Torry. Wright: Powiedzieliśmy jej: "po prostu improwizuj. Pomyśl o śmierci, o tragedii..." Tak zrobiła i zyskaliśmy wspaniała partię. Gilmour: Kazaliśmy jej śpiewać pełna parą, a potem cicho. Tę orgazmiczną wersję, która kochamy, zmiksowaliśmy chyba z czterech podejść. Wokalistka dostała za swoją pracę 30 funtów, a po latach przyjemność gościnnych wystąpień z zespołem. W 2004 roku zdecydowała się jednak zawalczyć o tantiemy. Rok później wygrała sprawę, zyskując podpis pod kawałkiem w nowych wydaniach płyty i wynagrodzenie o nie ujawnionej wysokości.
Money
Brzdąkałem sobie na basie, gdy powstał ten motyw, siedem nut - wspomina Waters. Reszta piosenki rozwinęła się, gdy pomyślałem: "Zróbmy płytę o presjach ciążących na młodych ludziach w zespołach. Jedną z nich są pieniądze." Potem wpadłem na pomysł, że dobrze byłoby stworzyć rytm z wykorzystaniem dźwięku pieniędzy. Miałem w domu dwuśladowe studio z magnetofonem Revox. Moja pierwsza żona była grncarką, dysponowała dużym mikserem do mieszania gliny. Wrzuciłem do niego kilka drobniaków  i zwitki papieru. Kilka odgłosów dodaliśmy z biblioteki efektów.
Us And Them
Rick Wright opracował tę sekwencję akordów pod koniec lat 60., miała trafić do filmu Zabriskie Point. Tak się nie stało, Waters rozwinął ją dopiero z myślą o The Dark Side Of The Moon. Rzecz dotyczyła braku komunikacji: Pierwsza zwrotka opowiada o wyruszeniu na wojnę, o tym, że na linii frontu trudno o wzajemną komunikację - bo ktoś zadecydował, że nie powinno jej być. Zwrotka druga dotyczy praw człowieka, rasizmu i uprzedzeń. Trzecia mówi o minięciu żebraka na ulicy bez wspomożenia go.
Any Colour You Like
Instrumentalny wypełniacz (jak określił kompozycję niepodpisany pod nią Roger Waters), wyodrębniony ze scenicznych jamów między kawałkami. Są dwie wersje genezy tytułu. Według Gilmoura mawiał tak techniczny grupy, Chris Adamson. Waters utrzymuje natomiast, że zapamiętał zwrot z targu w Cambridge, gdzie handlowcy oferowali niebieskie porcelanowe serwisy, żartując że można sobie spośród nich wybrać dowolny kolor.
Brain Damage
The lunatic is on the grass... Szaleniec na trawie. Tak zaczyna się ta - wyłącznie watersowa - piosenka. "Szaleneic" to oczywiście Syd Barrett. A trawnik jest we wspomnieniach artysty skwerem między kaplicą King's College, a brzegiem rzeki Cam w mieście... Cały ten numer mocno jest osadzony w realiach Cambridge. Nie wiem dlaczego, ale ta piosenka sprawia, że wracam w myślach to tego kawałka trawy.
Eclipse
Dodałem to juz po tym, jak ruszyliśmy w trasę - mówił Waters. Czułem, że całość potrzebuje zakończenia. To po prostu podsumowanie z odrobiną filozofania, choć w naiwnym podejściu wciąż znajduję coś uroczego. W jakiś dziwny sposób łączy mnie to z dorastaniem, marzeniami, jakie miałem w młodości. Wokalną solówkę zapewniła czarnoskóra śpiewaczka Doris Troy, a całość kończą słowa: Tak naprawdę nie ma żadnej ciemnej strony Księżyca. W gruncie rzeczy jest on cały ciemny. Wypowiedzial je Gerry O'Driscoll, portier z Abbey Road.