Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 29 maja 2012

Queen (1)

Queen - Queen
EMI Records EMC 3006 UK
1973
***1/2
Producer: John Anthony, Roy Baker, Queen
Freddie Mercury (vocals, piano), Brian May (guitars, piano, vocals), John Deacon (bass guitar), Roger Meddows-Taylor (percussion, vocals).
Side 1:
1.Keep Yourself Alive (May)
2.Doing All Right (May, Staffell)
3.Great King Rat (Mercury)
4.My Fairy King (Mercury)
Side 2:
1.Liar (Mercury)
2.The Night Comes Down (May)
3.Modern Times Rock 'N' Roll (Taylor)
4.Son And Daughter (May)
5.Jesus (Mercury)
6.Seven Seas Of Rhye (Mercury)





Recenzja: Tylko Rock (marzec 1992) 3(7)/1992
Autor: Wojciech Tomkiewicz

Płyta ukazuje zespół, który jeszcze nie do końca wie, czego chce i co najlepiej potrafi grać. Elementy stylu Queen już tu i ówdzie się pojawiają. Keep Yourself Alive budowany jest na przykład na charakterystycznym, solidnym acz melodyjnym riffie Maya. Doing All Right konfrontuje subtelne grane na fortepianie, balladowe partie z fragmentami typowo hardrockowymi. Liar to pierwsze oznaki wokalnego mistrzostwa Freddiego Mercury'ego. Jednakże całości brak jeszcze spójnego brzmienia i tej szczególnej magii, charakterystycznej dla późniejszych płyt zespołu.
W niektórych utworach czuje się zacięcie do tworzenia obowiązkowych w tamtych czasach, rozbudowanych kompozycji, z drugiej jednak strony zapędy te ogranicza zapewne chęć uczynienia materiału strawnym dla szerszej publiczności i w miarę przebojowym.
Ów łatwo rozpoznawalny, gitarowy styl gry Briana Maya dopiero sie kształtuje. Widać tu wyraźnie, skąd czerpał muzyczne inspiracje: jego kompozycja Son And Daughter zawiera zagrywki w stylu Jimmiego Page'a z Led Zeppelin, a w kilku innych słyszymy przybrudzone brzmienia charakterystyczne dla Pete'a Townshenda z The Who. Tak wyraźnych zapożyczeń na późniejszych albumach już się nie odnajdzie.
Po latach nieźle broni się Liar oraz Keep Yourself Alive, który bardzo długo utrzymywał się w koncertowym repertuarze grupy. W sumie płyty Queen zespół nie musi się wstydzić, dziś jednak ma ona wartość głównie dla szczerze oddanych mu wielbicieli.

Recenzja: Teraz Rock Kolekcja 1(7)/2010
Autor: Paweł Brzykcy

Na tle późniejszych dokonań Queen debiutancki longplay wypada dość surowo, lecz już potwierdza oryginalność grupy. Niemal wszystkie składniki stylu, które zespół doprowadził do perfekcji na kilku następnych płytach, zostały już zaprezentowane. Słowa-klucze to różnorodność i rozpoznawalność. Każdy z muzyków kwartetu (choć tutaj niemal cały repertuar firmują Freddie Mercury i Brian May) miał swój własny styl kompozytorski. Najbardziej złożony tu utwór Liar, jest typowy dla Mercurego - udramatyczniony, z już słyszalnym pierwiastkiem operowym. To samo dotyczy równie pokombinowanego My Fairy King (z lirycznymi fragmentami, prezentującymi biegłość Freddiego-pianisty) i marszowego Jesus, w którym pojawia się zarówno frapująca zwrotka, jak i chóralny refren - pierwszy krok na drodze do refrenów podchwytywanych przez stadiony... Freddie podpisał też szybki, zadziorny Great King Rat - tak wyrafinowanego hard rocka wcześniej nie było! Płyta pokazuje już także geniusz Mercury'ego, tę niepowtarzalną swobodę w operowaniu głosem o niezwykle szerokiej barwie.
May wprawdzie inspirował się sposobem gry na gitarze i brzmieniem prezentowanym przez Petera Parksa z Warhorse, lecz genialnie jego styl rozwinął. Sygnalizuje to choćby balladowy The Night Comes Down, rewelacyjnym, oryginalnie brzmiącym gitarowym wstępem, czy motoryczny, oparty na niebanalnej zagrywce Keep Yourself Alive. Numer ten przynosi również zabawy wokalne (Mercury jakby sam ze sobą prowadził dialog w zwrotkach), ponadto perkusyjne minisolo i solówkę Briana, już z jego charakterystycznym, "firmowym" brzmieniem. Znajdujemy tu jeszcze typowo hardrockowy Son And Daughter, z riffem odzwierciedlającym po części fascynację Maya Black Sabbath (lepsza dłuższa wersja jest jednak na płycie Live At The Beeb), Doing All Right - pozostałość po grupie Smile (utwór oparty na kontrastach: od spokojnego wstępu, z gitarą akustyczną, po hardrockowy czad) i instrumentalną kodę, Seven Seas Of Rhye.
Warto zaznaczyć, że lirykę The Night Comes Down Roger Taylor kontrastuje krótkim, wykrzyczanym Modern Times Rock 'N' Roll. To kolejny atut Queen: w jednym zespole było aż trzech świetnych, rozpoznawalnych wokalistów (Brian - delikatny śpiew, czysta barwa, Roger - głos mocny, zachrypnięty; sami lubili wykonywać niektóre swoje piosenki, razem z Mercurym tworzyli fenomenalne harmonie wokalne). W sumie - świetny debiut.

Queen - Queen II
EMI Records EMA 767 UK
1974
****
Producer: Roy Thomas Baker, Queen
* Robin G. Cable
** Roy Thomas Baker, Queen, Robin G. Cable
Freddie Mercury (vocals, piano, harpsichord), Brian May (guitars, piano, vocals, bells), John Deacon (bass guitar, acoustic guitar), Roger Meddows-Taylor (percussion, vocals).
Side White:
1.Procession (May)
2.Father To Son (May)
3.White Queen (As It Began) (May)
4.Some Day One Day (May)
5.The Loser In The End (Taylor)
Side Black:
1.Ogre Battle (Mercury)
2.The Fairy Feller's Master-Stroke (Mercury)
3.Nevermore* (Mercury)
4.The March Of The Black Queen** (Mercury)
5.Funny How Love Is* (Mercury)
6.Seven Seas Of Rhye (Mercury)







Recenzja: Tylko Rock 2(6)/1992
Autor: Tomasz Beksiński

Po raz pierwszy zetknąłem się z muzyką Queen wiosną 1975 roku, kiedy zespół miał już w swoim dorobku trzy płyty długogrające. Wpadły mi wówczas w ręce albumy Queen II i Sheer Heart Attack. Zespół reklamowano jako bardziej popową wersję Led Zeppelin - ale gdy słuchałem muzyki, niewiele znalazłem wpływów grupy Page'a, może w niektórych kompozycjach perkusisty Taylora oraz w jednym dziele zespołowym Stone Cold Crazy. Przede wszystkim zaskoczyło mnie niezwykle nowatorskie brzmienie gitary Briana Maya i charakterystyczny, jakże oryginalny, śpiew Freddiego Mercury'ego.
Te dwie cechy wyróżniały muzykę Queen od początku. Poza tym ucieszyły mnie - przypominające Uriach Heep - popisy wokalne Mercury'ego (Ogre Battle, In The Lap Of The Gods Part 1), a już zupełnie urzekły barwne i zróżnicowane kompozycje w stylu The March Of The Black Queen, Father To Son, The Fairy Feller's Master-Stroke.
Łączenie rocka z wodewilową estetyką lat trzydziestych i przyprawianie wszystkiego kabaretowymi efektami nie było w tych czasach nowością - robiły to z powodzeniem grupy typu Sparks, Roxy Music czy Cockney Rebel. Queen jednak czynił to zupełnie inaczej.
O ile późniejsze, jakże popularne płyty typu A Night At The Opera, czy Jazz budziły we mnie średni zachwyt, o tyle Queen II i Sheer Heart Attack stanowią kanon, do którego zawsze wracać będę z tymi samymi wypiekami na twarzy. Szczególnie Queen II - moim zdaniem najwybitniejsze osiągnięcie Mercury'ego, Maya i spółki. Przepiękny wstęp - Procession, przechodzący płynnie w rockowy epos Father To Son. Potem najcudowniejsza ballada rockowa w całej dyskografii Queen, do dziś wyciskająca łzy z oczu - White Queen (As It Began). Dalej liryczna pieśń Some Day One Day i zeppelinowski The Loser In The End. Druga połowa płyty to niemalże suita. W całości dzieło nieodżałowanego Mercury'ego - heepowski Ogre Battle, wręcz kabaretowy The Fairy Feller's Master-Stroke, chwila zadumy (Nevermore) i pełen magii i niesamowitego przepychu The March Of The Black Queen, z którego wypływa zabawna balladka Funny How Love Is... I na zakończenie przebój Seven Seas Of Rhye. Jedna z najciekawszych płyt lat siedemdziesiątych i zarazem najświetniejsza manifestacja oryginalności i wielkości Queen.
Pamiętam, że recenzent tygodnika "Record Mirror" napisał o tej płycie, iż jest to koszmar, a zespół jak Queen nie ma żadnych szans na rockowej estradzie. Takie recenzje zawsze mnie zachęcały do kupienia płyty. Anonimowemu autorowi dziękuję, o ile nie zszedł na zawał jesienią 1975 roku, gdy światowe listy bestsellerów przez wiele tygodni gościły na pierwszych miejscach Bohemian Rhapsody.


Recenzja: Teraz Rock 11(45)/2006
Autor: Grzesiek Kszczotek

Bardzo szybko, bo już drugim albumem panowie Mercury, May, Deacon i Taylor otarli się o wielkość. To piękna, wspaniale pomyślana płyta, stanowiąca niesamowitą muzyczną opowieść. Pięknie rozpoczętą biciem serca i gitarowo-orkiestrowym wprowadzeniem Briana Maya (Procession), płynnie przechodząca - jak to kiedyś napisał w "Tylko Rocku" Tomek Beksiński - w rockowy epos (Father To Son), by dalej zadziwić jedną z najpiękniejszych queenowych ballad, White Queen (As It Began). Inna sprawa, że takich pereł, przynajmniej w latach siedemdziesiątych, Królowa miała przynajmniej po jednej na każdej ze swoich płyt. Kolejna liryczna pieśń (Some Day One Day) i taylorowsko-zeppelinowe The Loser In The End cudnie wieńczą pierwszą stronę albumu. A to właściwie było jedynie preludium do kolejnych dwudziestu minut longplaya.
Pozostałe sześć kompozycji to dzieło Mercury,ego. Połączone ze sobą tworzą jedyną w swoim rodzaju suitę. Ogre Battle (z zachwycającymi niby-operowymi harmoniami wokalnymi i bulgoczącą gitarą), The Fairy Fellers Master-Stroke (wodewilowo-kabaretowy, o społeczno-politycznej wymowie), Nevermore (balladowy, o fortepianowej melodii), The March Of The Black Queen (pełen przepychu i zmian nastroju) i wreszcie Funny How Love Is (natchnione zwieńczenie, kojarzące się odrobinę z All The Young Dudes z repertuaru Mott The Hoople).
Całość, tak jak pierwszą płytę, znów kończy Seven Seas Of Rhye. Już z dodanym tekstem, wydłużone o minutę i z "knajpianą" przyśpiewką w ostatnich sekundach z lekka rozczarowuje. Ot, taka odrobina dziegciu na koniec.

Queen - Sheer Heart Attack
EMI Records EMC 3061 UK
1974
****1/2
Freddie Mercury (vocals, piano), Brian May (guitar, piano, banjo, vocals), Roger Taylor (drums, vocals), John Deacon (bass guitar, acoustic guitar)
Producer: Roy Thomas Baker & Queen
Side A:
1.Brighton Rock (May)
2.Killer Queen (Mercury)
3.Tenement Funster! (Taylor)
4.Flick Of The Wirst (Mercury)
5.Lily Of The Valley (Mercury)
6.Now I'm Here (May)
Side B:
1.In The Lap Of The Gods (Mercury)
2.Stone Cold Crazy (Mercury, May, Taylor, Deacon)
3.Dear Friends (May)
4.Misfire (Deacon)
5.Bring Back That Leroy Brown (Mercury)
6.She Makes Me (Stormtrooper In Stilettoes) (May)
7.In The Lap Of The Gods...Revisited (Mercury)





Recenzja: Teraz Rock Kolekcja 1(7)/2010
Autor: Robert Filipowski

Wydany zaledwie 8 miesięcy po Queen II album Sheer Heart Attack pokazywał, że wena nie opuszczała kwartetu, nawet jeśli stabilność składu została chwilowo zachwiana. W maju 1974 Brian May dostał zapalenia wątroby i musiał poddać się leczeniu w szpitalu. Zredukowany do tria zespół wszedł do Trident Studios w lipcu, aby zacząć nagrywać nową płytę. Zanim Brian mógł ponownie dołączyć do kolegów, częściowo na gitarze zastąpił go John Deacon.
Ze względu na chorobę, gitarzysta miał tym razem nieco mniejszy wkład w repertuar, choć dostarczył takie utwory jak Brighton Rock (stworzony jeszcze w 1973 roku) czy hardrockowy Now I'm Here, który napisał w szpitalu. Ciekawie brzmi skomponowana przez niego miniaturka Dear Friends, zaśpiewana przez Freddiego Mercury'ego wyłącznie z akompaniamentem fortepianu, na którym zagrał May. Jest jeszcze lekko rozmyta ballada She Makes Me (Stormtrooper In Stilettoes), w której Brian jest głównym wokalistą.
Różnorodność Sheer Heart Attack to wynik dobrej współpracy pozostałych członków zespołu podczas absencji gitarzysty. May był pozytywnie zaskoczony postępem prac, jaki zastał po powrocie. To pierwszy album, na którym brzmimy jak grupa, a nie cztery jednostki - mówił. Są tu bardzo odległe stylistycznie utwory, które jednak cechuje spójność. Ostre, hardrockowe granie w Stone Cold Crazy to już przedsionek heavy metalu (zresztą do swojego repertuaru utwór ten włączyła Metallica), ale rzecz oparta jest na szalonym rytmie boogie. Galopujący Brighton Rock zawiera długie solo gitarowe z odniesieniami do klasyków hard rocka. Jednak znać o sobie na tym albumie daje także zainteresowanie Mercury'ego wodewilem (Killer Queen - pierwszy wielki przebój zespołu - oraz Bring Back The Leroy Brown, w którym May zagrał na ukulele). Napisana i zaśpiewana przez Rogera Taylora ballada Tenement Funster ma drapieżną linię wokalną, a partia gitary, na której też gra Taylor, zdradza pewne inspiracje kompozycjami George'a Harrisona. Misfire Johna Deacona to z kolei popowy numer o karaibskim brzmieniu, a In The Lap Of The Gods ma w sobie nawet coś z klimatu.. Pink Floyd!. Freddie Mercury coraz chętniej dubluje swoje linie wokalne, tworzy liczne nakładki (Lily Of The Valley, Flick Of The Wirst).
Sheer Heart Attack to swoiste podsumowanie dotychczasowej działalności grupy i jednocześnie zapowiedź przyszłych, bogatszych brzmieniowo dokonań.

Recenzja: Tylko Rock 3(7)/1992
Autor: Wojciech Tomkiewicz

Album wydany w tym samym roku co Queen II, ale jakże odmienny. Wszystkie charakterystyczne elementy stylu grupy zdążyły się tu już w pełni wykształtować. Gdy zaś chodzi o strukturę całości, Sheer Heart Attack stanie się wzorem powielanym przez zespół na kilku następnych płytach.
Dwa pierwsze utwory wyznaczają ramy albumu, a w pewnym sensie także całego repertuaru zespołu. Brighton Rock to typowy hard rock a la Queen, dynamiczny, zrobiony wedle wszelkich prawideł gatunku, a zarazem melodyjny i lekki dzięki kunsztowi wokalnemu Freddiego i spółki. W środkowej partii utworu Brian May gra solo, w którym wykorzystuje echo-opóźniacz, swój ulubiony efekt dźwiękowy. I Killer Queen - przepiękna, zwiewna i z gracją zaaranżowana ballada. Inne oblicze ukazuje w niej May. W odróżnieniu od czysto rockowej ekspresji poprzedniego utworu, tutaj jego gitara otrzymuje owo specyficzne, klarowne i miękkie brzmienie, które jeszcze nie raz pojawi się w nagraniach zespołu.
Pod kilkoma względami płyta Sheer Heart Attack ma charakter inicjujący. Killer Queen na dobre rozpoczyna długą listę wielkich przebojów Queen (w Wielkiej Brytani - singiel z tym nagraniem doszedł do drugiego miejsca). Pierwszy raz pojawia się na płycie Queen piosenka napisana przez basistę, Johna Deacona (Misfire). I wreszcie Bring Back That Leroy Brown zapoczątkowuje serię najbardziej zwariowanych kompozycji Mercury'ego. W tym swingującym utworze pobrzmiewają echa dixielandu (wykorzystano banjo i kontrabas), i piosenki kabaretowej, i kilku innych stylów muzycznych, które Freddie - mrugając do okiem do słuchacza - podaje własnej obróbce. I do tego jaka cudowna aranżacja! Leroy Brown to jeden z najmocniejszych punktów płyty, co szczególnie uwydatnia kontrast z następnym utworem, którym jest statyczny i nudnawy: She Makes Me.
W porównaniu z Queen II album jest zdecydowanie bardziej dynamiczny. Poza pierwszym utworem wiele z hard rocka mają też Stone Cold Crazy i Now I'm Here. A także Tenement Funster, z perspektywy czasu robiący wrażenie wprawki przed napisaniem znanej piosenki I'm In Love With My Car. Sheer Heart Attack jawi się jako dobry, spójny i wyrównany album, zawierający kilka prawdziwie przebojowych utworów z którymi śmiało można było zaprezentować się szerszej publiczności.


Queen - A Night At The Opera
EMI 1A 064-97176 Germany
1975
*****
Freddie Mercury (vocals, piano), Brian May (guitar, piano, vocals), Roger Taylor (drums, vocals), John Deacon (bass guitar)
Producer: Roy Thomas Baker & Queen
Side A:
1.Death On Two Legs (Dedicated To...) (Mercury)
2.Lazing On A Sunday Afternoon (Mercury)
3I'm In Love With My Car (Taylor)
4.You're My Best Friend (Deacon)
5.'39 (May)
6.Sweet Lady (May)
7.Seaside Rendezvous (Mercury)
Side B:
1.The Prophet's Song (May)
2.Love Of My Life (Mercury)
3.Good Company (May)
4.Bohemian Rhapsody (Mercury)
5.God Save The Queen (trad.)







Recenzja: Tylko Rock 2(6)/1992
Autor: Grzesiek Kszczotek

Ta płyta jest genialna. Dlaczego? Nie wiem. Na pewno nie z powodu Bohemian Rhapsody. To byłoby zbyt proste. Może to, że znalazły się na niej nowe, nie stosowane do tej pory przez Queen rozwiązania melodyczno-harmoniczne? Nie, to było już wcześniej. Wystarczy posłuchać choćby Sheer Heart Attack. A może inne brzmienie gitary Briana Maya, czy inny sposób interpretacji wokalnej Mercury'ego? Prawie orkiestrowa aranżacja, maniera chóralnego wykorzystania głosów? Nie, to też już było...
Nigdy nie bylem i chyba już nie będę wielkim fanem Queen. Zawsze mialem problemy z wysłuchaniem do końca kolejnych płyt grupy. Wyjątkiem było i wciąż jest A Night At The Opera.
Jest już coś niesamowitego w otwierającym album utworze Death On Two Legs. Wstęp jak z zaświatów. Zestawienie miękkich dźwięków fortepianu i ostrego brzmienia gitary. Od początku pełen zawziętości głos Mercury'ego... A zaraz potem żart muzyczny w postaci Lazing On Sunday Afternoon. Znów fortepian, ponownie gitara Maya i odpowiednio spreparowany śpiew Mercury'ego. Hardrockowy I'm Love With My Car, dalej dla odmiany dwie łagodne piosenki w stylu McCartneya z lat siedemdziesiątych i znów ostre, prawie chaotyczne dźwięki w Sweet Lady. Kolejne nagranie - Seaside Rendezvous - pastisz muzyki z lat dwudziestych.
I wreszcie, przynajmniej dla mnie, najwspanialszy moment na płycie: The Prophet's Song. Nie miała szczęścia do listy przebojów. Żartuję, to nie jest materiał na singiel. Załamania rytmu, czasem dziwne, zaskakujące zmiany melodyczne, nieoczekiwane modulacje harmoniczne i ten cudowny, dwuminutowy fragment rozpisany na głosy, a capella. Mnogość pomysłów, którymi można byłoby obdzielić prawie całą płytę.
Melancholijne dźwięki harfy, fortepian i smutny śpiew. To chyba jedna z jego najpiękniejszych melodii, może najpiękniejsza - Love Of My Life.
Good Company: ponownie lata dwudzieste. Znowu "zawstydzona" gitara. A potem Bohemian Rhapsody i znane już na pamięć słowa... Mama, just killed a man, put a gun against his head... Jedno z najbardziej niesamowitych nagrań ostatnich stu lat. God Save The Queen dopełnia całości.
Ta płyta jest genialna. Dlaczego? Nie wiem. Na pewno nie z powodu Bohemian Rhapsody. A może jednak się mylę...

Recenzja: Teraz Rock Kolekcja 1(7)/2010
Autor: Michał Kirmuć

Tuż przed przystąpieniem do pracy nad A Night At The Opera zespół znalazł się w fatalnej sytuacji finansowej, która o mało nie doprowadziła do do jego rozpadu. Na szczęście pojawił się menażer John Reid, który powiedział: Ja się zajmę finansami, a wy wrócicie do studia i nagracie najlepszy albym, na jaki was stać. Nie ma wątpliwości, że Freddie Mercury, Brian May, John Deacon i Roger Taylor spełnili ten postulat. A Night At The Opera to z całą pewnością najlepszy i najważniejszy album w dorobku formacji.
Siła i ponadczasowość Nocy w operze tkwi w jej różnorodności. Bo z jednej strony można tu znaleźć utwory ostre, zadziorne, barzo rockowe. Jak agresywny - przedewszystkim tekstowo - Death On Two Legs (Dedicated To...) czy wręcz hardrockowy Sweet Lady. Albo też mocny, wyrazisty, śpiewany przez Taylora I'm In Love In My Car. Z drugiej strony mamy lekki, melodyjny You're My Best Friend, z ładnymi harmoniami wokalnymi i fortepianem elektrycznym (na którym zagrał kompozytor, Deacon), czy słodką, liryczną balladę Love Of My Life, okraszoną brzmieniem harfy. Muzycy Queen pozwolili sobie na tej płycie zaprezentować kilka gustownych stylizacji, potwierdzając niezwykły kunszt nie tylko kompozytorski, ale także aranżacyjny. Błyszczy w tych dziedzinach Mercury, który stworzył króciutki, zabawny Lazing On A Sunday Afternoon czy równie lekki Seaside Rendezvous, w którym pojawia się imitacja stepowania czy żartobliwa wersja sekcji instrumentów dętych (imitowanych głosami). Podobny zabieg May zaproponował w Good Company, w którym przy pomocy gitary imituje zespół jazzowy z lat 20., a prym wiedzie ukulele-banjo. Brian zafundował też nieco folkowy '39 oraz przygotował gitarowe opracowanie brytyjskiego hymnu (God Save The Queen).
Ale najważniejsze na A Night At The Opera są rzeczy zdecydowanie bardziej złożone, o wielu obliczach. Przede wszystkim niezapomniany utwór Bohemian Rhapsody, zaczynający się jak typowa, melodyjna ballada, a w końcówce przeradzający się w coś o zdecydowanie hardrockowym charakterze. O wyjątkowości tej kompozycji stanowi jednak środkowa , niby-operowa część, pokazująca, że w dziedzinie harmonii wokalnych Queen nie ma sobie równych. A jeśli już wspominam o zabiegach wokalnych, niesamowite wrażenie robi The Prophet's Song, z partią a cappella Mercury'ego, bawiącego się efektem echa. Myślę, że byliśmy wtedy pod wpływem płyt The Beatles, zwlaszcza tych późniejszych, jak "Rubber Soul", "Revolver", i "Abbey Road" - przyznał niedawno Taylor. To były bardzo eklektyczne płyty. Uczeń przerósł mistrza?

Queen - Bohemian Rhapsody / Death on Two Legs
Tonpress KAW S-88 Poland
1976
*****
Side A: Bohemian Rhapsody (Mercury)
Side B: Death On Two Legs (Mercury)



Queen - A Day At The Races
EMI Records EMTC 104 UK
1976
****1/2
Freddie Mercury (vocals, piano), Brian May (guitar, piano, vocals), Roger Taylor (drums, vocals), John Deacon (bass guitar)
Producer: Queen
Side One:
1.Tie Your Moyher Down (May)
2.You Take My Breath Away (Mercury)
3.Long Away (May)
4.The Milionaire Waltz (Mercury)
5.You And I (Deacon)
Side Two:
1.Somebody To Love (Mercury)
2.White Man (May)
3.Good Old-Fashioned Lover Boy (Mercury)
4.Drowse (Taylor)
5.Teo Torriatte (Let Us Cling Together) (May)








Recenzja: Teraz Rock 11(45)/2006
Autor: Grzesiek Kszczotek

Jasne było, że po czymś takim jak A Night At The Opera trudno rok później o płytę równie wybitną, równie niesamowitą. Udało się. Zresztą wystarczy spojrzeć na okładkę (niemal lustrzane odbicie poprzedniczki), na tytuł (tak jak poprzednio wzięty z komedii braci Marx). Musiały zwiastować coś równie wielkiego. Jest na tej płycie utwór You Take Me Breath Away. Kolejna cudna ballada (niesamowite, jaką oni mieli łatwość komponowania takich pereł, a potem, za sprawą wykonania, budowania niepowtarzalnego nastroju). Więc jest ten utwór i słowa: Każdy twój oddech, każdy twój dźwięk, jest szeptem w mym uchu. I taka też jest cała płyta. Od pierwszych dźwięków ostrego, gitarowego Tie Your Mother Down każda chwila, każda nuta z Dnia na wyścigach w nas pozostaje. I ta nieco senna piosenka Maya (Long Away). I kolejny w kolekcji Mercury'ego pastisz (Millionaire Waltz). I nawet może mniej udana w stosunku do reszty kompopzycja Deacona (You And I). A jest tu przecież Somebody To Love, jakby odpowiedź na Bohemian Rhapsody. Ponoć był to ulubiony utwór Freddiego. Trudno sie dziwić. Bo i ukochane quasi-operowe harmonie, i spore pole do wokalnego popisu... To chyba to, co dokładnie w połowie lat siedemdziesiątych nasz główny bohater lubił najbardziej. Co jeszcze? Choćby wpadający w blues rock White Man. Umieszczony w maccartneyowo-wodewilowym klimacie Good Old Fashioned Lover Boy. No i oczywiście Drowse. Oczywiście, bo trudno wyobrazić sobie płytę Queen bez kompozycji skomponowanej i zaśpiewanej przez Taylora. Zwłaszcza, że akurat wyjątkowo odstąpił od ostrej rock'n'rollowo-samochodowej jazdy. Ogarnia cię szał, bo wszystko o czym mówiono, okazało się niczym. Jeszcze jeden powód, by żyć lub umrzeć - śpiewa w pewnym monencie. Żar pozostał. Ale żar bardzo sentymentalny. Koniec to Teo Torriatte (Lets Us Cling Together). Podniosłe dźwięki i piękne słowa. O miłości. Nadal brzmi to równie pięknie jak przed laty. I nadal daje trudną do opisania nadzieję.


Recenzja: Tylko Rock 3(7)/1992
Autor: Wojciech Tomkiewicz

Dzień na wyścigach - po raz drugi posłużono się tytułem jednego z filmów braci Marx. Zachowano też pokrętną logikę dotyczącą koloru okładki... skoro A Night At The Opera była biała, A Day at The Races musiał być czarny...
Ten album pozostawał zawsze w cieniu swej obsypanej pochwałami poprzedniczki, choć pod względem muzycznym w niczym jej nie ustępuje. Otwiera go żywe, jakby glamrockowe Tie Your Mother Down, przywodzące na myśl ówczesne dokonania Status Quo i Slade. Po nim nastepuje fascynująca ballada Mercury'ego You Take Me Breath Away. Oparta na niebanalnej melodii, ze smakiem zaaranżowana oraz subtelnie zagrana i zaśpiewana, należy moim zdaniem, do najlepszych w całej karierze zespołu.
Wzorem poprzedniego albumu na Day At The Races Mercury z upodobaniem lawiruje między artyzmem a kiczem, dając upust swej skłonności do muzycznego pastiszu. W finezyjnym The Millionaire Waltz przywołuje nawet na moment ducha Johanna Straussa. W dodatku trzeba przyznać, że partie wokalne, wykonywane przezeń wraz z kolegami z zespołu osiągają na tym albumie najwyższy stopień wyrafinowania. Majstersztykiem pod tym względem jest na przykład Somebody To Love, utwór nawiązujący do stylu gospel, zasłużenie wielki przebój (pozycja 2 w Anglii). Był to podobno ulubiony utwór Freddiego z repertuaru Queeen lat siedemdziesiątych. Wobec nawału pomysłów Mercury'ego, May i Deacon wzięli na siebie zadanie przywrócenia muzyce na płycie właściwych proporcji. Pierwszy z nich przypomniał w solidnym, rockowym utworze White Man znane z wcześniejszych nagrań brzmienie swej gitary. Drugi popisał się prostą i wyjątkowo sympatyczną kompozycją You And I. Tradycyjnie już Taylor nie odmówił sobie przyjemności i popisania się w jednej z piosenek, Drowse, swym kunsztem wokalnym.
Ciekawostką jest fakt, iż tytuł ostatniej piosenki albumu, Teo Torriatte, to imię i nazwisko japońskiego przyjaciela Freddiego; także kilka linijek tekstu napisano w języku japońskim.
Optymistyczny, odśpiewany przez zespół chórem refren (Lets us cling together as the years go by...) wieńczy A Day At The Races, bardzo dobrą, choć trochę niedocenioną płytę.

Queen - Somebody To Love / Long Away
Tonpress KAW S-89 Poland
1977
*****
Side A: Somebody To Love (Mercury)
Side B: Long Away (May)





Queen - News Of The World

EMI Records/Pathe Marconi C068-600033 France
1977
****1/2
Freddie Mercury (vocals, piano), Brian May (guitar, piano, vocals), Roger Taylor (drums, vocals), John Deacon (bass guitar)
Producer: Queen, Mike Stone
Face 1:
1.We Will Rock You (May)
2.We Are The Champios (Mercury)
3.Sheer Heart Attack (Taylor)
4.All Dead, All Dead (may)
5.Spread Yor Wing (Deacon)
6.Fight From The Inside (Taylor)
Face 2:
1.Get Down, Make Love (Mercury)
2.Sleeping On The Sidewalk (May)
3.Who Needs You (deacon)
4.It's Late (May)
5.My Melancholy Blues (Mercury)







Recenzja: Teraz Rock Kolekcja 1(7)/2010
Autor: Grzesiek Kszczotek

Po rozbuchanych (w dobrym tego słowa znaczeniu) płytach opatrzonych tytułami zaczerpniętymi z filmów z braćmi Marx przyszedł czas na zmianę. Przede wszystkim zespół wyjechał z Anglii do Szwajcarii, a dokładniej do Montreux, by właśnie tam nagrać kolejny album. Stąd pewnie - między innymi - wzięły się tytułowe Wieści ze świata (to, że Queen właśnie skończył mordercze tourne po świecie, też pewnie nie było bez znaczenia). Autorem niezwykłej ilustracji na okładce jest specjalizujący się w tematyce sci-fi artysta Frank Kelly Freas, który na prośbę Rogera Taylora przetworzył rysunek z pisma "Astunding Science Fiction" z października 1953 roku.
Generalnie News Of The World to prosta, rockowa płyta. Pozbawiona operowych zaśpiewów w duchu Bohemian Rhapsody czy Somebody To Love. Czy pastiszowego mrugania okiem w klimacie Good Old Fashioned Lover Boy bądź Lazing On A Sunday Afternoon. Tu jest przede wszystkim ostro i gitarowo. Mamy więc zagrzewający do walki We Will Rock You (krytycy doszukiwali się w tym utworze swoistej odpowiedzi na rodzący się właśnie w Brytanii ruch punkowy). Mamy wspaniały stadionowy hymn We Are The Champions. Mamy mocną gitarową "rąbankę" z elementami punku i ...glam rocka (Sheer Heart Attack). Nie zabrakło miejsca na typowe dla Taylora hardrockowe granie (Fight From The Inside). Sporo funku z dozą gitarowego zgiełku (Get Down Make Love). Ale i też nawiązanie do blues rocka (Sleeping On The Sidewalk), a nawet coś, co brzmi jak skrzyżowanie Queen z ..Free (It's Late). Hałas hałasem, ale nie zabrakło też i melancholijnej odsłony Queen. Najlepszym tego przykładem jest wieńczący całość My Melancholy Blues Mercury'ego. Podobnie jest w All Dead, All Dead Maya (z genialnym, mocnym akompaniamentem fortepianu). Swoje pięć minut (kompozytorsko) ma i John Deacon. Jego ballada Spread Your Wings z uroczo forsującym głos Freddiem Mercurym to jedna z queenowych pereł. Nie można tego jednak powiedzieć o jego drugiej pieśni na płycie, ckliwej Who Needs You (a jednak kuchennymi drzwiami wkradła się tu odrobina pastiszu, tym razem w duchu latynoskim).
Pomimo tego trzyminutowego niewypału to jednak wciąż świetna płyta. I świetna okładka.

Recenzja: Tylko Rock 3(7)/1992
Autor: Wojciech Tomkiewicz

We Will Rock You - ostentacyjna, hipnotyzująca prostota rytmiczna utworu i Freddie wykrzykujący tekst niby szamańskie zaklęcia. Czyżbyśmy mieli do czynienia z jakimś rytuałem oczyszczającym, powrotem do źródeł po ekwilibrystyce poprzednich dwóch płyt?
Sheer Heart Attack - urywane frazy krzyczane przez Taylora na tle równego, ogłuszającego beatu sekcji rytmicznej; zamiast pożądanego sola słychać jakieś piski i zgrzyty, a na dodatek jeszcze to zakończenie, jakby nagle urwała się taśma z nagraniem. Gdzie łagodne harmonie, gdzie nie doścignione mistrzostwo aranżacji? Czyżby - zgodnie z tytułem płyty - na dwór Królowej dotarły muzyczne nowinki ze świata i rozpoczęła się tu mała punkowa rewolucja?
Nie, wraz z News Of The World na pewno nie pojawił się rywal dla Sex Pistols, niemniej zespół wyraźnie uprościł swe utwory powracając w dużej mierze do czysto rockowych pomysłów i brzmień. Może było to uzasadnione chęcią zdobycia rynku amerykańskiego, którego przy pomocy dotychczasowych produkcji nie udawało się skutecznie zawojować. Jeżeli faktycznie taki był zamysł, to okazał się jak najbardziej słuszny: singiel z We Will Rock You i We Are The Champions osiągnął w USA pierwsze miejsce na liście przebojów. Ten drugi utwór zrobił też, jak wiadomo, wielką karierę niejako pozamuzyczną - w krajach anglosaskich (i nie tylko) stał się ulubionym sposobem wyrażania przekonania o własnej wartości podczas różnych imprez sportowych i wieców politycznych. Dodam, że jego wydźwięk jest nieco inny, niż sugeruje to buńczuczny tytuł. Freddie śpiewa o zwycięstwie polegającym na sprostaniu wyzwaniom życia, które wcale nie było usłane różami.
Nie jest to jedyna godna uwagi ballada na tej płycie. Urocze All Dead All Dead mówi o nie dających spokoju wspomnieniach chwil, które już dawno umarły. Spread Your Wings Johna Deacona opowiada o chłopcu zamiatającym podłogę w jakimś zapomnianym barze, który wciąż marzy o tym, że kiedyś rozwinie skrzydła i rozpocznie prawdziwe życie.
Freddie Mercury nie byłby sobą, gdyby na tej płycie nie zamieścił takiego utworu jak My Melancholy Blues. Konwencje muzyczną zdradza z miejsca tytuł-jest to spokojny bluesik, wykonany przez Freddiego-stylistę z odrobiną tej maniery wokalnej, która cechowała dawne murzyńskie śpiewaczki jazzowe. Ciekawostką, a także jeszcze jednym symptomem powrotu do źródeł jest utwór Sleeping On The Sidewalk - elektryczny blues, z werwą zagrany i zaśpiewany przez Briana Maya.
Powstaniu News Of The World towarzyszyła nasilona działalność koncertowa grupy, tak więc jej względna prostota może też być efektem tego, że zabrakło czasu na doszlifowanie materiału. Co nie zmienia faktu, że album brzmi świeżo i dynamicznie, i także po latach może się podobać.

Queen - Jazz
EMI Records Holland
1978
****
Freddie Mercury (vocals, piano), Brian May (guitar, piano, vocals), Roger Taylor (drums, vocals), John Deacon (bass guitar)
Producer: Queen, Roy Thomas Baker
Side One:
1.Mustapha (Mercury)
2.Fat Bottomed Girls (May)
3.Jealousy (Mercury)
4.Bicycle Race (Mercury)
5.If You Can't Beat Them (Deacon)
6.Let Me Entertain You (Mercury)
Side Two:
1.Dead On Time (May)
2.In Only Deven Days (Deacon)
3.Dreamers Ball (May)
4.Fun It (Taylor)
5.Leaving Home Ain't Easy (May)
6.Don't Stop Me Now (Mercury)
7.More Of That Jazz (Taylor)







Recenzja: Teraz Rock Kolekcja 1(7)/2010
Autor: Grzesiek Kszczotek

Najbardziej rozpoznawalnym utworem na tej płycie wydaje się Bicycle Race - zwariowany zarówno muzycznie (miejscami pastiszowy, z pamiętnymi dzwonkami rowerowymi, ktore dziwnie kojarzą się z o pięć lat wcześniejszymi pinkloydowymi zegarami w Time), jak i słownie ( w tekście-wyliczance pojawiają się i Bóg, i Chrystus, i Piotruś Pan, I Frankenstein czy Superman, że o puszystych paniach na rowerach nie wspomnę). Co by o tym nie mówić, na pewno jest to typowy numer Queen, w którym królują szalone, zmienne tempo, zmienne metrum, kontrasty dynamiczne i niemal operowe zaśpiewy.
Reszta albumu, przwrotnie zatytułowanego Jazz (nie chodzi o gatunek muzyczny, lecz o zgiełk, hałaśliwą błazenadę), różni się bardzo od dość surowego muzycznie jak na Queen News Of The World. Już sam początek wykonany przez Freddiego Mercury'ego niczym głos z arabskiego meczetu (Mustapha) musiał w 1978 roku na rockowej płycie intrygować. Dalej pojawia sie quasi-rockowy Fat Bottomed Girls. Zaraz potem znalazło się miejsce dla przepięknej ballady z głosem i fortepianem Mercury'ego i ledwie słyszalnym sitarem Briana Maya w tle (Jealousy). Po rowerowej przejażdżce przychodzi czas na typowy numer Johna Deacona (If You Can't Beat Them). Czyli rzecz melodyjną, choć może nieco...kanciastą, nie pozbawioną jednak wdzięku. Nieco aktorski Let Me Entertain You ukazuje Mercury'ego w najlepszej formie. Teatr teatrem, ale Queen gra tutaj jak rasowy zespół hardrockowy. Podobnie jest w Dead On Time, który przypomina najlepsze momenty z trzech pierwszych płyt Królowej. Nie można tego natomiast powiedzieć o drugiej kompozycji Deacona (In Only Seven Days). Gdyby nie głos i gitara Maya z ulubionym Queenem wiele nie miało by to wspólnego. Co jeszcze? Jest Dreamers Ball, czarujący, jakby wyjęty z musicalu z lat 30. Jest podszyte funkiem, typowo Taylorowskie (zaśpiewane przez niego) Fun It. Do tego dodać trzeba jeszcze delikatne zaśpiewane przez Maya Leaving Home Ain't Easy. I przewrotnie wykorzystujące tytuł albumu (z włączonymi fragmentami niektórych piosenek umieszczonych na płycie) More Of That Jazz Taylora. No i jest jeszcze (dla wyżej podpisanego) najlepsza rzecz Queen, jaka ukazała się kiedykolwiek na ich płycie. Don't Stop Me Now: własna odpowiedź Freddiego na popełniony na płytę wcześniej We Are The Champions. Szalony numer, znów z całą masą zmian nastroju, świetnie sprawdzający się na koncertach. A to la la la la la na zakończebnie? Bezcenne.
Płyta Jazz miała niesamowitą promocję. Klip do Bicycle Race ukazywał 65 nagich dziewcząt jeżdżących na wyścigowych rowerach. Do albumu dołączono też platat dokumentujący ten kolarski appening...Ale raczej nie z tego powodu płyta doszła do drugiego miejsca list w Wielkiej Brytanii.

Recenzja: Tylko Rock 3(7)/1992
Autor: Wojciech Tomkiewicz

Zgiełk to, jak miało sie okazać, ostatnia klasyczna płyta zespołu. Po kilku latach przerwy powrócił do pracy z nim producent Roy Thomas Baker, współtwórca charakterystycznego brzmienia Queen z połowy lat siedemdziesiątych. Album przyrządzono więc wedle najlepszych, sprawdzonych wcześniej wzorów.
Jest na nim Dreamers Ball w przedwojennym stylu i nowoczesny Fun It z elektroniczną perkusją. Jest nastrojowe Jealousy i Don't Stop Me Now, utwór radosny i kipiący energią, który stał się wielkim przebojem. Freddie, niezmordowany, gdy chodzi o poszukiwanie najbardziej nieprawdopodobnych wzorów muzycznych, tym razem sięgnął po mułzumańską pieśń Mustapha. Nieco zbyt festyniarska, ale również bardzo popularna piosenka Bicycle Race zilustrowana została dodanym do płyty plakatem, przedstawiającym grupę nagich dziewczyn na rowerach. Plakat spelnił swą rolę: wywołał skandal obyczajowy (m. in. krytycznie wypowiedziały się o nim organizacje feministyczne) i dużo dodatkowego szumu wokół zespołu - a to ma zawsze zbawienny wpływ na dochody ze sprzedaży płyt.
Pod względem muzycznym najbardziej interesujący był natomiast powrót do starego, dobrego hard rocka. Największą popularność zdobył Fat Bottomed Girls, a Let Me Entertain You trafiło do repertuaru koncertowego. Mnie zaś wyjątkowo przypadł do gustu dynamiczny Dead On Time oparty na typowym dla Maya ciężkim a zarazem melodyjnum riffie.
W sumie Jazz jawi się jako solidny album, niewiele może wnoszący do naszej wiedzy o zespole, ale w udany sposób podsumowujący jego dokonania w latach siedemdziesiątych.
Naturalnie - jak na wszystkich wcześniejszych płytach - nobody played synthesizer. Na razie...

Queen - Bicycle Race / Spread Your Wings
Tonpress KAW S-197 Poland
1978
*****
Side A:Bicycle Race (Mercury)
Side B:Spread Your Wings (Deacon)



Queen - Live Killers
Elektra BB 702 USA
1979
****
Freddie Mercury (vocals, piano), Brian May (guitar, piano, vocals), Roger Taylor (drums, vocals), John Deacon (bass guitar)
Producer: Queen
Side 1:
1.We Will Rock You (May)
2.Let Me Entertain You (Mercury)]
3.Death On Two Legs (Mercury)
4.Killer Queen (Mercury)
5.Bicycle Race (Mercury)
6.I'm In Love With My Car (Taylor)
7.Get Down, Make Love (Mercury)
8.You're My Best Friend (Deacon)
Side 2:
1.Now I'm Here (May)
2.Dreamers Ball (May)
3.Love Of My Life (Mercury)
4.'39 (May)
5.Keep Yourself Alive (May)
Side 3:
1.Don't Stop Me Now (Mercury)
2.Spread Your Wings (Deacon)
3.Brighton Rock (May)
Side 4:
1.Bohemian Rhapsody (Mercury)
2.Tie Your Mother Down (May)
3.Sheer Heart Attack (Taylor)
4.We Will Rock You (May)
5.We Are The Champions (Mercury)
6.God Save The Queen (trad.)









Recenzja: Tylko Rock 3(7)/1992
Autor: Wojciech Tomkiewicz

Queen lat siedemdziesiątych (i nie tylko) to, poza wysmakowaną muzyką z albumów studyjnych także wielkie spektakle koncertowe, grane przeważnie dla ogromnych audytoriów. Do pełnego podsumowania dekady potrzebny był więc właśnie album zarejestrowany na żywo. Muzycy zespołu kręcili podobno nosami na brzmienie nagrań z Live Killers (cóż, era cyfrowej obróbki dźwięku jeszcze nie nadeszła), ale fani nie mogli nie być z nich zadowoleni. Przepastny, bo podwójny album pomieścił w zasadzie cały ówczesny repertuar koncertowy Queen. Są tu prawie wszystkie przeboje, ze szczególnym uwzględnieniem tych bardziej dynamicznych, od Keep Yourself Alive po Don't Stop Me Now. dziwi jedynie brak Fat Bottomed Girls z Jazz. Nie ma też przeboju Somebody To Love, co jest akurat zrozumiałe przy wyjątkowym wyrafinowaniu aranżacyjnym tego utworu.
Live Killers zawiera też sporo ballad, i właśnie one szczególnie ukazują wielką umiejętność nawiązywania przez Freddiego kontaktu z publicznością. Dzięki niemu koncerty Queen - jak żadnej innej grupy rockowej na świecie - nigdy nie były jedynie odegraniem przygotowanego materiału. Współudział publiczności zamieniał je we wspólną zabawę, tworzył atmosferę wielkiego muzycznego święta. Atmosferę tę album oddaje znakomicie. Po mistrzowsku dyrygowani przez lidera Queen widzowie dają z siebie wszystko, na przykład wtedy, gdy toczą z Freddi'em "pojedynek" na głosy w utworze Now I'm Here, albo odśpiewują z nim We Will Rock You czy We Ere The Champions w finale koncertu. W dodatku robią to naprawdę świetnie, co stwierdza nawet żartobliwie Brian May po popisowym wykonaniu przez publiczność ballady Love Of My Life (You are good singers! Pretty good!). Klasa muzyków Queen sprawia, że wersje koncertowe utworów znanych z płyt studyjnych nie tracą nic ze swojej magii. Wymyślne grupowe partie wokalne, precyzyjne solóweczki Maya - wszystko jest na swoim miejscu. Uskrzydleni przez bezpośredni kontakt z żywo reagującą publicznością, Freddie i jego partnerzy wykonali niektóre utwory wręcz brawurowo (np. Don't Stop Me Now). Uwagę zwraca też otwierające album doskonałe We Will Rock You w nieco innej wersji (ta znana pojawia się w końcowej fazie koncertu, oraz rozdęte ponad miarę Brighton Rock. Zapewne z powodu obfitości materiału godnego zaprezentowania na płycie niektóre utwory pojawiają sie tylko w formie cytatów, na przykład słynną Rapsodię Freddie poprzedza fragmentem Mustaphy.
Live Killers to wspaniały, z dzisiejszej perspektywy wręcz monumentalny album zespołu, znajdującego się wówczas u szczytu kariery artystycznej. Powinien poznać go każdy, który lubi ten stary, dobry Queen. A któż go nie lubi...

Recenzja: Teraz Rock 11(45)/2006
Autor: Grzesiek Kszczotek

Od czego powinno się zacząć dobry koncert gdzieś pomiędzy styczniem a marcem 1979 roku? Oczywiście od We Will Rock You Queen. Czym powinno sie skończyć? Oczywiście brytyjskim hymnem, najlepiej w opracowaniu i wykonaniu Queen. Dobrze byłoby też całość wypełnić innymi numerami Queen. I to (najlepiej) tymi najbardziej znanymi. Jest tu wszystko, co prawdziwie rock'n'rollowy show mieć powinien. A więc sporo gitarowego hałasu (Death On Two Legs, I'm In Love With My Car, Get Down, Make Love, Keep Yuorself Alive, Tie Your Mother Down, Sheer Heart Attack). Sporo dobrej zabawy: zarówno dla zespołu, jak i fanów. Tak aby jedni i drudzy mogli sobie pośpiewać (You're My Best Friend, We Are The Champions). A najlepiej gdyby dane było im stanąć w wokalne zawody z samym mistrzem (genialne wykonanie Now I'm Here). Odrobina wytchnienia (Dreamers Ball, Love Of My Life, '39). Najprawdziwszej radości (Don't Stop Me Now, Spread Your Wings). I dotknięcia geniuszu (Bohemian Rhapsody poprzedzony zaśpiewami z Mustapha). Dobrze jest też pokazać, że nie jesteśmy Bogami i również nam przydarzają sie potknięcia czy fałsze (Bicycle Race, I'm In Love With My Car). Szkoda, że już takich koncertowych płyt się nie nagrywa. Płyt, których brzmienie pozostawia wiele do życzenia. Które porażają autentyzmem. Których żaden magik nie poprawia w nagraniowym studiu.

Queen - The Game
Elektra 5E-513 USA
1980
*****
Freddie Mercury (vocals, piano), Brian May (guitar, piano, vocals), Roger Taylor (drums, vocals), John Deacon (bass guitar)
Producer: Queen, Mack
Side One:
1.Play The Game (Mercury)
2.Dragon Attack (May)
3.Another One Bites The Dust (Deacon)
4.Need Your Loving Tonight (Deacon)
5.Crazy Little Thing Called Love (Mercury)
Side Two:
1.Rock It (Taylor)
2.Don't Try Suicide (Mercury)
3.Sail Away Sweet Sister (May)
4.Coming Soon (Taylor)
5.Save Me (May)






Recenzja: Teraz Rock Kolekcja 1(7)/2010
Autor: Paweł Brzykcy

Łącznik między pierwszym okresem działalności Queen, a twórczością z lat 80., bardziej pop rockową, z nowym brzmieniem. To właśnie na The Game grupa po raz pierwszy użyła syntezatorów - oszczędnie, jako dodatku w kilku utworach, zupełnie to więc nie przeszkadzało...Longplay ten jest zwykle niedoceniany, a przecież zawiera wiele świetnych kompozycji, no i przecież to jedyna płyta Królowej, jaka doszła do pierwszego miejsca zestawień bestsellerów i w Wielkiej Brytanii, i w USA!
Nadzwyczajniej tu błysnął John Deacon. Wprawdzie autorem Dragon Attack jest May, ale rządzi w tym numerze świetny, wyrazisty motyw gitary basowej. A jedną z życiowych kompozycji Deacona jest Another One Bites The Dust, zainspirowany dokonaniami Chic, genialnie zrytmizowany, z sucho brzmiącą perkusją uzupełnianą przez bas. Do tego jeszcze funkowy nerw w grze Maya, zadziorny tekst... Nic dziwnego że na utwór rzucili się prezenterzy amerykańskich rozgłośni radiowych grających czarną muzykę. Żeby nikt nie mówił, że specjalnością Johna przestały być bezpretensjonalne, łagodne piosenki, dołożył on jeszcze nieco beatlesowski Need Your Loving Tonight.
Dziełem Mercury'ego jest uroczy, stopniowo zaostrzający się, oparty na partii fortepianu utwór Play The Game, pogodny - z tekstem mającym odpędzać myśli samobójcze - Don't Try Suicide, a także zabawny pastisz piosenek Elvisa Presleya Crazy Little Thing Called Love, pierwszy singlowy numer jeden Queen w USA. Z kolei zadziorny Rock It (Prime Jive) to cały Taylor, śpiewający tu wspólnie z Mercurym (Roger wykonuje też mniej przekonujący Coming Soon, bardziej nadający się na któryś z jego solowych longplayów). May skomponował natomiast dwie śliczne ballady. Sail Sweet Sister, w której zaśpiewał, i Save Me, traktującą o duchowym odrodzeniu się po nieudanym zwiążku (The years of care and loyalty/Where nothing but a shame it Seems). Zwrotki to typowa dla gitarzysty subtelność, refren zaś - mocny. Interpretacja Freddiego jest niezrównana...
Ładna płyta, niedługa (niespełna 40 minut). Ale wciągająca tak samo jak trzydzieści lat temu.

Recenzja: Tylko Rock 3(7)/1992
Autor: Wiesław Królikowski

Nowa płyta leży już na talerzu gramofonu, zaczyna się pierwszy utwór Play The Game... i z głośników dobiegają jakieś podejrzane dźwięki. Może to złudzenie albo nowy efekt gitarowy - ale nie. Czy to możliwe, by? Rzut oka na kopertę płyty zamienia podejrzenia w pewność: This album includes the first apperance of a synthetsizer on a Queen album. Królowa zauważyła, że rozpoczęły się lata osiemdziesiąte.
Tak mniej więcej mógł wyglądać pierwszy kontakt fana zespołu z płytą The Game w 1980 roku. Syntezator użyto tu co prawda tylko w trzech utworach, i to nadzwyczaj oszczędnie, stał się on jednak symbolem zmiany stylu grupy i jej otwarcia na nowe kierunki muzyczne. W ślad za tym Freddie Mercury zmieni niebawem także swój image: obcinając włosy i zapuszczając wąsy przeistoczy się z - jak to ktoś dosadnie określił - pół-wampira, pół-transwestyty w prawdziwego macho.
Muzyka Queen pozostała jak dawniej eklektyczna, tyle, że w poszukiwaniu inspiracji Mercury i spółka poczeli penetrować nieco inne niż dotychczas obszary. Po spokojnym Play The Game, który namawia do oddania się grze zwanej miłością, następują dwa dymnamiczne utwory, oparte na motorycznej grze sekcji rytmicznej. Szczególnie zaskakuje "emancypacja" Johna Deacona, który wyrasta w nich na postać pierwszoplanową w sensie muzycznym. Jego kompozycja Another One Bites The Dust to bezprecedensowa wycieczka Queen w świat czarnej muzyki tanecznej. Suche brzmienie perkusji i oszczędna, lecz pięknie punktująca rytm linia basu tworzą tu podkład dla soulowej ekspresji wokalnej Freddiego. Ten utwór był dopiero czwartym singlem z longplaya The Game, wydanym pod wpływem nalegań murzyńskich stacji radiowych w USA. Tam też (chociaż nie tylko tam) odniósł wielki sukces, okupując przez 5 tygodni pierwsze miejsce listy przebojów.
Na omawianym albumie jest też nadspodziewanie wiele prostego rock'n'rolla. Wśród innych zapożyczeń słychać go wyraźnie w Don't Try Suicide. Natomiast Crazy Little Thing Called Love, skomponowany - jak głosi plotka - przez Freddiego w wannie podczas kąpieli w monachijskim Hiltonie, mógłby bez trudu znaleźć się w repertuarze Elvisa Presleya. W dodatku zagrany z takim animuszem, jakby zespół od lat wykonywał wyłącznie rock'n'rollowe standardy z lat pięćdziesiątych. Coż, w końcu mamy do czynienia z fachowcami.
Podczas nagrywania The Game Brian May musiał być w lirycznym nastroju, jego bowiem autorstwa są dwie klasyczne ballady; sentymentalna Sail Sweet Sister, adresowana ponoć do siostry Mercury'ego, oraz Save Me o bardziej rockowym zacięciu, która wieńczy płytę.
The Game przyniósł zespołowi ogromnie dużo pieniędzy i - zwłaszcza poza Europą - jeszce większą popularność. Świadczył o tym, że mimo próby pójścia z duchem czasu Queen nie wyzbył się swych dawnych atutów. To wciąż ten sam zespół i to w doskonałej formie.

Queen - Another One Bites The Dust / Dragon Attack
Tonpress KAW S-392 Poland
1980
*****
Side A:Another One Bites The Dust (Deacon)
Side B:Dragon Attack (May)



Queen - Flash Gordon
EMI 1C 064-64-203 Germany
1980
***
Freddie Mercury (vocals, piano), Brian May (guitar, piano, synthesizer, vocals), Roger Taylor (drums, vocals), John Deacon (bass guitar)
Producer: Brian May, Mack
Side One:
1.Flash Theme (May)
2.In The Space Capsule (The Love Theme) (Taylor)
3.Ming's Theme (In The Coust Of Ming The Merciless) (Mercury)
4.The Ring (Hypnotic Seduction Of Dole ) (Mercury)
5.Football Fight (Mercury)
6.In The Deadth Cell (Love Theme Reprise) (Taylor)
7.Execution Of Flash (Deacon)
8.The Kiss (Aura Resurrects Flash) (Mercury)
Side Two:
1.Aboria (Planet Of The Tree Men) (Deacon)
2.Escape From The Swamp (Taylor)
3.Flash To The Rescue (May)
4.Vultan's Theme (Attack Of The Hawk Men) (mercury)
5.Battle Theme (May)
6.The Wedding March (May)
7.Marriage Of Dale And Ming (And Flash Approaching) (May, Taylor)
8.Crash Dive On Mingo City (May)
9.Flash's Theme Reprise (Victory Celebrations) (May)
10.The Hero (May)





Recenzja: Teraz Rock Kolekcja 1(7)/2010
Autor: Paweł Brzykcy

Trudno oceniać tę płytę w tych samych kategoriach co inne dokonania naszych bohaterów - jest to bowiem soundtrack. I wydaje się, że polubią go głównie ci, którym przypadł do gustu film Flash Gordon w reżyserii Mike'a Hodgesa, z tą swoją szczególną estetyką balu maskowego w kosmosie... Queen sprostał zadaniu, muzyka grupy idealnie współgra z obrazem, można ją też traktować jak słuchowisko - są bowiem fragmenty dialogów, łatwo połapać się w fabule.
Na albumie znalazły się dwie typowo queenowe piosenki, obie napisane przez Maya - chwytliwa, oparta na monotonnym rytmie sekcji i krótkich mocnych zaśpiewach Flash's Theme, i zadziorna hardrockowa The Hero. Przeważają jednak instrumentalne miniatury o ilustracyjnym charakterze, z Ming's Theme na czele. Kwartet zrobił użytek z syntezatorów, których brzmienia tu dominują. Football Fight i Vultan's Theme są szybkie (ten pierwszy przy tym bardzo przebojowy), Crash Dive On Mingo City - "fanfarowy", City In The Death Cell i Aboria hipnotyczne... W In The Space Capsule do klawiszy dochodzi wyrazista partia perkusji, nic dziwnego, numer napisał Taylor. W Battle Theme syntezatory "walczą" z gitarą. Ta ostatnia rządzi jednak w pięknym Execution Of Flash, z dzwonami (to cudeńko podpisał Deacon) czy w The Wedding March, "zorkiestrowanym" za pomocą nakładek przez Maya. A The Kiss przynosi genialną wokalizę Mercury'ego. Flash jest przywrócony do życia pocałunkiem przez księżniczkę Aurę (w tej roli Ornella Muti), a jeszcze brzmi taka muzyka - farciarz!
Jak dla mnie urocza płyta, pokazująca wszechstronność Queen.

Queen - The Best Of Queen
Tonpress KAW SX-T3 Poland
1980
*****
Strona A:
1.Brighton Rock (May)
2.Killer Queen (Mercury)
3.Now I'm Here (May)
4.Somebody To Love (Mercury)
5.Tie Your Mother Down (May)
Strona B:
1.I'm In Love With My Car (Taylor)
2.'39 (May)
3.Bohemian Rhapsody (Mercury)
4.Don't Stop Me Now (Mercury)
5.We Are The Champions (Mercury)
6.We Will Rock You (May)





Kolejny polski akcent w dyskografii Queen. Po czterech singlach Tonpress wydał na przełomie 1980 i 1981 roku ten właśnie zestaw przebojów zespołu. No właśnie, przebojów? Obok rzeczy tak oczywistych jak Bohemian Rhapsody, Somebody To Love, We Are The Champions czy We Will Rock You, znalazły się na tej składance mniej popularne piosenki zespołu jak Brighton Rock, I'm On Love With My Car. Właściwie to nawet dobrze że tak właśnie zdecydowano (podobno muzycy Queen dobierali repertuar tej płyty osobiście), bo dzięki temu ta płyta jest swoistym unikatem w skali całego dorobku zespołu, gdyż nigdzie, w żadnym kraju tego zestawu w takim kształcie nigdy nie wydano. Nie wspomnę o tym że oczywiście nie wydano nigdy odpowiednika CD tej kompilacji.
Trzeba dodać, że wydanie tej płyty w Polsce wtedy, w 1980 roku było wydarzeniem bez precedensu. Bardzo rzadko czołówka światowego rocka gościła na licencyjnych płytach wydanych w ówczesnej Polsce.

Queen - Greatest Hits
EMI Records Ltd. EMTV30 UK
1981
*****
Side One:
1.Bohemian Rhapsody (Mercury)
2.Another One Bites The Dust (Deacon)
3.Killer Queen (Mercury)
4.Fat Bottomed Girls (May)
5.Bicycle Race (Mercury)
6.You're My Best Friend (Deacon)
7.Don't Stop Me Now (mercury)
8.Save Me (May)
Side Two:
1.Crazy Little Thing Called Love (Mercury)
2.Somebody To Love (Mercury)
3.Now I'm Here (May)
4.Good Old-Fashioned Lover Boy (Mercury)
5.Play The Game (Mercury)
6.Flash (May)
7.Seven Seas Of Rhye (Mercury)
8.We Will Rock You (May)
9.We Are The Champions (Mercury)







Recenzja: Teraz Rock 11(45)/2006
Autor: Michał Kirmuć

Pierwsza w oficjalnej dyskografii Queen płyta podsumowująca dorobek zespołu (pomijając oczywiście wydany nieco wcześniej nasz tonpressowski zestaw The Best Of Queen). Trzeba przyznać, że pojawiła się w dobrym momencie. Tuż przed dość zasadniczą zmianą wizerunku (której jakąś zapowiedzią był już album The Game). Greatest Hits wydano w kilku wersjach różniących się między sobą doborem repertuaru, ale w każdym z wariantów za kryterium wyboru utworów posłużyły pozycje singli, które je zawierały, na lokalnych listach przebojów. Tak czy inaczej, mamy tutaj zgrabną prezentację najbardziej znanych dokonań Queen z rockowych lat siedemdziesiątych: gitarowo-riffowe rzeczy w rodzaju Now I'm Her, nieco pastiszowe piosenki Good Old-Fashioned Lover Boy czy Killer Queen; hymny We Will Rck You czy We Are The Champions, a także ekstarwagancje w rodzaju Bohemian Rhapsody. Jeśli ktoś zaczyna przygodę z Queen, Greatest Hits może stanowić dobry początek.