Łączna liczba wyświetleń

sobota, 30 czerwca 2012

The Police

The Police - Outlandos d'Amour
A&M AMLH 68502 Holland
1978
****
Sting (bass guitar, vocals), Andy Summers (guitar), Stewart Copeland (drums)
Producer: The Police
Side 1:
1.Next To You
2.So Lonely
3.Roxanne
4.Hole In My Life
5.Peanuts* (Sting, Copeland)
Side 2:
1.Can't Stand Losing You
2.Truth Hits Everybody
3.Born In The 50's
4.Be My Girl-Sally* (Sting, Summers)
5.Masoko Tanga
Written By: Sting, except*









Recenzja: Tylko Rock 2(6)/1992
Autor: Jerzy Rzewuski

Osią płyty są trzy utwory: Can't Stand Losing You, So Lonely i przede wszystkim - Roxanne. Połączenie elementów muzyki Boba Marleya, rockowego ataku i melodyki pop o niezwykłych zwrotach przyjęto jako objawienie i natychmiast opatrzono terminem "białe reggae". Z Roxanne były pewne kłopoty natury cenzuralnej - purytańska BBC nie mogła przełknąć grzesznej miłości do paryskiej prostytutki i zakazała jej wstępu na antenę. Niemniej i bez tego utwór stał się pierwszym znaczącym przebojem The Police i klejnotem w ich repertuarze koncertowym. Jest on także centralnym punktem debiutanckiego albumu i pod każdym względem przewyższa resztę zarejestrowanego na nim materiału. Nigdzie więcej nie ma tu tak wspaniale zarysowanej przestrzenności brzmienia, podkreślonej niezwykłą w gitarowej praktyce grą Andy'ego Summersa (chyba, że odwołamy się do brzmienia płyt firmowanych przez ECM i gitarzystów w rodzaju Ralpha Townera). Nigdzie więcej tekst nie jest tak precyzyjnie zsynchronizowany z nastrojem muzyki. Nic dziwnego, że Sting nie rozstaje się z Roxanne do dziś.
Jeśli chodzi o pozostałe utwory płyty - chyba najbardziej dynamicznej i agresywnej w dyskografii The Police - odcisnęło się w nich nader wyraźne piętno epoki. Skojarzenia z punk rockiem są wszakże tylko powierzchowne. W gruncie rzeczy mamy do czynienia z muzyką raczej konserwtywną, poddaną lekkiemu retuszowi aktualizacyjnemu, ale wyraźnie osadzoną w tradycji rocka przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Nie ma się czemu dziwić: na niej właśnie wychowali się wszyscy członkowie zespołu.
Outlandos D'Amour może sie podobać i dziś - nie bez wielu jednak zastrzeżeń.

Recenzja: Teraz Rock 8(54)/2007
Autor: Grzesiek Kszczotek

Outlandos d'Amour to przede wszystkim Roxanne. Prosta, wręcz banalna piosenka. Z lekko reggae'ową linią basu, luźną grą perkusji, mocno przestrzennym gitarowym brzmieniem. No i ten głos. Za nic mający sobie ustalone od pierwszych taktów rytmiczne reguły. Pełen żaru i niepohamowanej pasji. Prawdziwa perła.
Outlandos d'Amour to jednak jeszcze co najmniej kilka innych, nie mniej inspirujących piosenek. Prawdziwy rockowy cios, dynamiczny Next To You, okraszony krótkim, aczkolwiek bardzo treściwym solem gitary. Jest So Lonely, która może uchodzić za wzorcowy przykład białego reggae Policjantów: cały ten brzmieniowy miszmasz, z nagłymi zwrotami melodycznymi, zmianami temp, bogactwem brzmień. Jest podobny w klimacie Can't Stand Losin You - kolejny hit z tej płyty, z fajnie rozmytą, jazzrockowo brzmiącą gitarową wstawką. Z kolei mocno jazzowo robi się w Hole In My Life (kierunek, który Sting ze swobodą rozwinie na solowych płytach. Są też przesiąknięte atmosferą końca lat sześdziesiątych, ale ubrane w nieco podpunkowione szmatki, żywiołowe rzeczy w rodzaju Peanuts, Truth Hits Everybody i Be My Girl-Sally. Choć ta ostatnia z gadaną, jakby wodewilową wstawką, spokojnie mogłaby pochodzić z którejkolwiek płyty Rogera Daltreya i The Who. Całość kończy stuprocentowe reggae, Masoko Tanga. Wprawdzie mocno unowocześnione przez gitarowe szaleństwa Andy'ego Summersa, ale jednak reggae...

The Police - Reggatta De Blanc
A&M AMLH 64792 UK
1979
*****
Sting (bass guitar, vocals), Andy Summers (guitar), Stewart Copeland (drums)
Producer: The Police, Nigel Gray
Side One:
1.Message In A Bottle (Sting)
2.Reggatta De Blanc (Sting, Copeland, Summers)
3.It's Alright For You Copeland, Sting)
4.Bring On The Night (Sting)
5.Deathwish (Copeland, Summers, Sting)
Side Two:
1.Walking On The Moon (Sting)
2.On Any Other Day (Copeland)
3.The Bed's Too Big Without You (Sting)
4.Contact (Copeland)
5.Does Everyone Stare (Copeland)
6.No Time This Time (Sting)









Recenzja: Tylko Rock 2(6)/1992
Autor: Jerzy Rzewuski

Jeśli Outlandos d'Amour był próbą określenia własnej tożsamości stylistycznej, Reggatta De Blanc jest tego wczesnego stylu The Police definicją. Cztery utwory - Message On The Bottle, Bring On The Night, Walking On The Moon i The Bed's Too Big Without You - tworzą pewną symetrię płyty i decydują o jej ciężarze gatunkowym (obiecujący, choć wówczas jeszcze szerzej nieznany producent na coś się jednak przydał). Sting niegdyś kokieteryjnie twierdził, iż w zasadzie pisze tylko jeden utwór i tkwi w tym chyba ziarenko prawdy. Te cztery piosenki o niezwykłych liniach melodycznych, rozpięte jakby w bezkresnej przeztrzeni, pulsujące dynamicznym lecz nie agresywnym rytmem, wydają się być dziećmi Roxanne.
Gruntowna znajomość rzemiosła muzycznego popłaca. Reggatta De Blanc sprawiła, iż jednym szeroko otworzyły się oczy, innym zaś szczęki opadły do samej podłogi. The Police bezpardonowo odrzucili w kąt punkrockowe ciuszki, pod którymi tak jeszcze niedawno usiłowali się przemycić na scenę. Ich muzyka uległa niesłychanej integracji, a w konsekwencji - stała się bardziej zrelaksowana, nabrała jedynej w swoim rodzaju lekkości. Jednakże, aby osiągnąc taki efekt, gitarzysta musiał bezbłędnie znać tradycję jazzowej gitary, w której czasem jeden trafnie dobrany akord, wprowadzony w fakturę utworu w odpowiednim momencie, może ogłuszyć słuchacza z większą siłą niż piętnastominutowa galopada po gryfie. Perkusista, z kolei powinien wiedzieć coś więcej o polirytmach i technikach gry swych kolegów z krajów tzw. Trzeciego Świata. Basista natomiast musiał mieć choćby elementarną wiedzę o jazzie i nie mogło mu być obce pojęcie swingowania, nawet jeśli odwoływał sie do reggae. Jeśli te wszystkie elementy połączyły się - a tak się stało w przypadku The Police - a na dodatek ostatni z wymienionych obdarzony był niecodziennym, niepowtarzalnym głosem - sukces murowany.
Nie dziwi doskonałe przyjęcie albumu Reggatta De Blanc. Jego ocena jest jednak sprawą bardziej skomplikowaną niż mogłoby sie to wydawać w 1979 roku. Zamykające płytę utwory - Does Everyone z wyeksponowanym fortepianem i nawiązujący jakby do stylistyki Cream No Time This Time - rozłamują jakby konwencję płyty. W porządku, instrumentalny utwór tytułowy, skądinąd interesujący, był zapewne oczkiem w głowie Copelanda, którego afiliacje z egzotycznymi tradycjami muzycznymi są doskonale znane. Szkoda jednak, że Reggatta De Blanc nie ustrzegła się banalnych utworów - plomb w rodzaju It's Alright For You i Deathwish. Nieważne, iż są one głęboko ukryte w cieniu "reprezentacyjnej czwórki" i za pierwszym przesłuchaniem przelatują mimo uszu, zanim słuchacz zdąży otrząsnąć się z oszołomienia, w jakie wprawiły go utwory poprzedzające. One po prostu - są, i po pewnym czasie zaczyna się je postrzegać jako niepożądany muł w głośnikach.
No, ale nie wybrzydzajmy. Reggatta De Blanc w sumie nie straciła z pierwotnej atrakcyjności w swych najlepszych momentach. Te słabsze możemy chyba The Police wybaczyć.

Recenzja: Teraz Rock 8(54)/2007
Autor: Grzesiek Kszczotek

To, co na poprzednim albumie The Police zostało fajnie muzycznie zasugerowane, na Reggatta De Blanc cudnie rozwinięto i doprowadzono niemal do ideału. Przebojowy Message In The Bottle jest mniej więcej tym dla Reggatty czym dla Outlandos była Roxanne. Znów mamy to reggae'ową linię basu, gitarową przestrzeń i niemalże ascetyczną grę Stewarta Copelanda na perkusji. A gdy dodać do tego zrelaksowany, niezwykle melodyjny śpiew Stinga, otrzymujemy kolejne muzyczne cudeńko. A dalej jest jeszcze lepiej. Genialnie rozkręcający się, przeistaczający się z dość zakręconego, mrocznego reggae w niemal hardrockową jazdę utwór tytułowy wydaje się być znkomitym wstępem do wykrzyczanego It's Alright For You. Po zakończeniu onirycznego Bring On The Night nie mamy czasu zastanawiać się nad niezbyt udanym Deathwish. Szczególnie, że zaraz potem otrzymujemy Walking On The Moon - chyba jedną z najwspanialszych kompozycji zespołu. To rozedrganie gitarowych strun, te rytmiczne cudeńka wystukiwane na perkusji, łagodna linia melodyczna. Czapki z głów.
Ale to nie koniec. Mamy tu jeszcze The Bed's To Big Without You: kolejny przykład połączenia reggae'owej linii basu z delikatnym "smędzeniem" na gitarze (oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu). Jest kolejne w młodej jeszcze twórczości The Police nawiązanie do jakby wodewilowo-jazzowych tradycji (ubrany w fortepianowy akompaniament Does Everyone Stare). Jest też, już na koniec, chyba jedna z najbardziej niedocenionych piosenek tria, rozpędzona do granic możliwości No Time This Time. Przyponinająca zresztą twórczość innego słynnego tria - Cream. Świetny album. Świetne piosenki.



The Police - Zenyatta Mondatta
A&M AMLH 64831 Holland
1980
****
Sting (bass guitar, vocals), Andy Summers (guitar), Stewart Copeland (drums)
Producer: The Police, Nigel Gray
Side 1:
1.Don't Stand So Close To Me
2.Driven To Tears
3.When The World Running Down, You Make The Best Of What's Still Around
4.Canary In A Coalmine
5.Voices Inside My Head
6.Bombs Away* (Copeland)
Side 2:
1.De Do Do Do, De Da Da Da
2.Behind My Camel* (Summers)
3.Man In A Suitcase
4.Shadows In The Rain
5.The Other Way Of Stopping* (Copeland)
Written By: Sting, except*













Recenzja: Tylko Rock 2(6)/1992
Autor: Jerzy Rzewuski

Nieporozumienie? Chwilowa utrata poczucia kierunku? Moment słabości? Przemęczenie? Jakie to miało zresztą znaczenie dla miłośnika The Police, ktory zamiast produktu najwyższej jakości otrzymał płytę ocierającą się o rockową trywialność. Czy zresztą rockową w pełnym tego słowa znaczeniu, to już zupelnie inna sprawa.
Podejrzewam, że - pomijając wszelkie inne okoliczności towarzyszące powstaniu Mondatty - The Police zaczęli zdawać sobie sprawę, iż wypracowana przez nich stylistyka zwana "białym reggae" była idiomem zamkniętym. Gdy została dopracowana do doskonałości na Reggatta De Blanc, natychmiast rozpoczął się proces zwany w medycynie rigor mortis. The Police byli za inteligentni, aby tego nie dostrzec. Ile czasu można grać jeden utwór w różnych wariantach. Tutaj wariacjami tego jednego utworu są przebojowy Don't Stand So Close To Me i mroczny, bliski poetyce Walking On The Moon, Shadows In The Rain. Oba zresztą na swój sposób znakomite.
Sądzę też, że gdyby zespół miał rzeczywiście więcej czasu, aby dopracowć When The World... i Voices Inside In My Head, mogłyby powstać całkiem interesujące kompozycje. Tym bardziej, iż w wielu miejscach płyty, nie tylko w tych dwóch utworach, widać początek metamorfozy Stinga jako kompozytora. Zaryzykuję wręcz stwierdzenie, iż nie raz obcujemy tu z jego solową karierą w embrionalnej postaci. Zarówno w muzyce, jak i w tekstach, które zaczynają przyjmować bardziej zdecydowaną formę narracyjną.
A De Do Do Do, De Da Da Da - drugi przebój z Mondatty? Żart? Oczywiście, jeśli przyjmiemy go za żartobliwe - jak twierdzi sam Sting - odwołanie się do tradycji przebojów o tytułach w rodzaju Do Do Ron lub Do Wah Diddy Diddy.
Po latach łatwiej jest życzliwiwszym okiem spojrzeć na trzeci album The Police, choć wcale przez to nie stał sie lepszy. Kto wie, może nie byłm on tak zły i w 1980 roku? Skądinąd warto się chwilę zastanowić, czy w podobnych przypadkach nie mają jednak racji lojalni zwolennicy danego wykonawcy, którzy traktują swych ulubieńców z większą wyrozumiałością niż surowi krytycy.

Recenzja: Teraz Rock 8(54)/2007
Autor: Grzesiek Kszczotek

Utarło się, że Zenyatta Mondatta to niezbyt udane dzieło. Że białe reggae The Police straciło nieco na świeżości i oryginalności. Coś w tym jest. Chociaż początek w postaci Don't Stand So Close To Me wcale tego nie zapowiada. Wszystko jest tu na swoim miejscu - według najlepszych wzorców z Outlandos i Reggatty. Podobnie jest z Driven To Tears, wprawdzie dość monotonnym rytmicznie i brzmieniowo, za to z uroczą zmianą klimatu w momencie pojawiania się refrenu. Z kolei When The World Running Down, You Make The Best Of What's Still Around (jeden z dłuższych tytułów w rockowej historii) też nic nie brakuje. Typowa rzecz, jeśli chodzi o panów Stinga, Summersa i Copelanda. Choć może faktycznie zbyt typowa: bo ile można jechać na tym samym patencie na zasadzie: rozwibrowane, koloryzujące dźwięki gitary i surowa perkusja? Faktycznie też irytować może nieco trywialny Canary In A Coalmine (spokojnie mógłby robić za ścieżkę dźwiękową do głupkowatego filmu z akcją rozgrywającą się na plaży). Jak też utrzymany w podobnym, równie "wakacyjnym" stylu Man In A Suitcase. Ale to, właściwie jedyne nienajlepsze fragmenty Zenyatty. Reszta już mocno intryguje. Choćby Shadows In The Rain, który z pewnością nie powstałby gdyby nie wcześniejsze Walking On The Moon. Albo znakomite instrumentalne miniaturki autorstwa Summersa (pełna kryminalnego - pozostając przy wątku filmowym - nastroju Behind My Camel i Copelanda (pogmatwana perkusyjnie, a z kolei ascetyczna, jeśli chodzi o gitarę The Other Way Of Stopping). Nie można też zapomnieć o drugim sporym przeboju Zenyatty, ubranym w gitarową kanonadę i okraszonym uroczym refrenem De Do Do Do, De Da Da Da. Niedobra to płyta? Mam coraz większe wątpliwości.


Fot. Teraz Rock

The Police - Ghost In The Machine
A&M AMLK 63730 Holland
1981
****
Sting (bass guitar, vocals), Andy Summers (guitar), Stewart Copeland (drums)
Producer: The Police, Hugh Padgham
Side A:
1.Spirits In The Material World
2.Every Little Thing She Does Is Magic
3.Invisible Sun
4.Hungry For You
5.Demolition Man
Side B:
1.To Much Information
2.Rehumanize Yourself* (Sting, Copeland)
3.One World
4.Omega Man* (Summers)
5.Darkness* (Copeland)
Written By: Sting, except*













Recenzja: Tylko Rock 2(6)/1992
Autor: Jerzy Rzewuski

Zamiast odwrotu na bezpieczne pozycje po niepowodzeniu (prestiżowym) albumu Zenyatta Mondatta i sprzedania słuchaczowi nowej porcji starego "białego reggae" w nowym opakowaniu, The Police zdecydowali się uczynić krok naprzód, zasugerowany na owej nieszczęsnej, zmieszanej z błotem płycie. Echa stylistyki wypracowanej na dwóch pierwszych albumach nie wybrzmiały do końca - powracają w One World (Not Three) w sposób już absolutnie nieprzekonujący. Ostatnie stadium procesu rigor mortis... Ghost In The Machine można z jednej strony uznać za manifestacje ewolucji zespołu (czytaj: Stinga), z drugiej - za powrót do tradycji, która zresztą w czasach młodości całej trójki wcale nie była tradycją lecz teraźniejszością. Odnajdujemy tu echa innych wielkich trzyosobowych formacji, The Jimi Hendrix Experience i Cream, pierwsze jazzrockowe próby Soft Machine i jakieś dalekie pokrewieństwo ze Steely Dan.
Elementy przeniesione wprost ze "złotej epoki rocka" przełomu lat sześćdziesiatych i siedemdziesiątych uległy tutaj jednak daleko idącemu procesowi przetworzenia i unowocześnienia. W tym ostatnim niebagatelną rolę odgrywa tekst - bodaj po raz pierwszy w karierze The Police tak konsekwentnie ogniskujący sie na problemach społecznych i politycznych naszych czasów. Driven To Tears, na przykład jest bardzo osobistą reakcją na oglądany co wieczór w telewizji wykrwiajający się w niekończących się wojnach Trzeci Świat; To Much Information stanowi formę protestu przeciw zalewowi informacji, produkowanych taśmowo przez media; Spirits In The Material World wyraża głębokie rozczarowanie bezdusznym i zdehumanizowanym światem polityki; Rehumanize Yourself wzywa zarówno władzę jak i tak zwaną trudną młodzież do opamiętania się, gdyż przemoc zaczyna sie stawać normą społeczną. Żałobny Invisible Man mówi wprost o Irlandii Północnej. Ciekawostką jest, że o ile utwór ten otrzymał w końcu zielone światło do rozpowszechniania na antenie BBC, ilustrujący go videoclip znalazł się na czarnej liście z uwagi na wmontowane weń dokumentalne sekwencje, nakręcone podczas ulicznych starć między ludnością cywilną i policją w Ulsterze.
Na Ghost In The Machine natychmiast zauważalny jest niespotykany dotąd w karierze The Police rozmach aranżacyjny. W dynamicznym Demolition Man Sting i jego saksofon(!) tworzą całą sekcję dętą (podczas koncertów promujących płytę zatrudniono trzyosobową sekcję dętą The Chops); większy nacisk położono na harmonie wokalne, w nieporównywalnie szerszym zakresie - i z dużą wyobraźnią - wykorzystano syntezatory.
Prawdziwe ciepło emanujące z płyty i pasja z jaką zostały wykonane utwory zderzyły sie z zimną elektroniką. Sting i The Police nader dobitnie udowadniają, iż w rzeczy samej, nawet w maszynie może zamieszkiwać duch.

Recenzja: Teraz Rock 8(54)/2007
Autor: Grzesiek Kszczotek

Wydawać się mogło, że to juz zupełnie inny zespół. A przynajmniej nikt nie mógł już The Police zarzucić, że zjadają własny ogon czy grają kolejną wersję Roxanny albo Walking On The Moon. A tak na dobrą sprawę zmiany są tylko dwie. Spółka Sting/Summers/Copeland sięgnęła po modne w latach osiemdziesiątych syntezatorowe brzmienia i... instrumenty dęte. W otwierającym płytę Spirits In The Material World syntezator gra tylko dwa proste akordy, a ile w tym wdzięku. Pojawia się też, dosłownie na chwilę, saksofon. Reszta bez zmian...białe reggae, ale dzięki brzmieniowym smaczkom nieco bardziej unowocześnione. Every Little Thing She Does Is Magic to jeszcze jeden element przebojowej układanki. Za to Invisible Sun to numer nawet jak na The Police dość osobliwy. To tak, jakby Pink Floyd znalazł się na chwilę w krainie krautrocka. Nawet Summers popisuje sie solem w gilmourowskim stylu. Klimat tego nieco sennego i wyciszonego początku radykalnie zmienia się przy ujazzowionych (pojawiają się, i to w dużych ilościach dęciaki!) Hungry For You i To Much Information a także w nieco jazzowym Demolition Man, jakby tego było mało, mamy jeszcze dęte plus reggae (One World). Właściwie The Police wraca na dobrą sprawę dopiero wraz Omegaman (stary dobry, "rozedrgany" Andy Summers). Koniec podobny jest do początku płyty. Jest sennie i syntezatorowo. Choć trudno popaść w rozmarzenie. Bo ile na wcześniejszych płytach Sting śpiewał głównie o komplikacjach damsko-męskich, tu ostro wziął się za sprawy społeczne i politykę. Driven To Tears na przykład mówi o konfliktach zbrojnych Trzeciego Świata, a Invisible Sun tyczy się Irlandii Północnej. Z kolei w To Much Information Sting ostro protestuje przeciw natłokowi informacji. Biedak nie spodziwał sie jeszcze, jaki jej zalew czekać go będzie za dwadzieścia kilka lat.

The Police - Synchronicity
A&M AMLX 63735 Italia
1093
*****
Sting (bass guitar, vocals), Andy Summers (guitar), Stewart Copeland (drums)
Producer: The Police, Hugh Padgham
Side One:
1.Synchronicity I
2.Walking In Your Footsteps
3.O My God
4.Mother* (Summers)
5.Miss Gradenko* (Copeland)
6.Synchronicity II
Side Two:
1.Every Breath You Take
2.King Of Pain
3.Wrapped Around Your Finger
4.Tea In The Sahara
Written By: Sting, except*











Recenzja: Tylko Rock 2(6)/1992
Autor: Jerzy Rzewuski

Chyba słońce małej wysepki Montserrat na Karaibach i nowy producent wyraźnie służyły The Police. Ghost In The Machine bliski był doskonałości; jeśli zaś mamy szukać arcydzieł wśród policyjnych albumów, jest nim bez wątpienia Synchronicity. Powstał w szczególnym momencie. Dni zespołu były - jak się miało okazać - policzone. W planie prywatnym, dokładnie w tym samym czasie rozpadły się małżeństwa Stinga i Summersa. Może właśnie dlatego Wrapped Around Your Finger, przepełniony zwodniczą słodyczą, ma wyjątkowo mizoginiczny odcień. Może dlatego King Of Pain pozostaje chyba najbardziej osobistym i przygnębiającym utworem w całym repertuarze The Police - studium depresji, fenomenalnie zilustrowanym przez podporządkowane tokowi narracji zmiany w aranżacji i nagłe zwroty melodyczne.
Tytuł płyty, jak i dwie kompozycje tak nazwane, opatrzone rzymskimi cyframi I i II, zainspirowane zostały teorią Junga - którą Sting się akurat zainteresował. Według niej, zbierzne w czasie wydarzenia, coć nie powiązane z sobą w żaden logiczny sposób, mają głęboki związek symboliczny. Po wykładzie na ten temat w Synchronicity I, w drugiej części otrzymujemy konkretny przykład: w efekcie niepowodzeń w życiu rodzinnym i pracy, zwykły urzędnik przeistacza się w tępe, bezmyślne zwierzę; w tym samym czasie z pewnego szkockiego jeziora wynurza sie potwór i wypełza na brzeg. Ale, jak sugeruje dobór temp i aranżacji do opisów obudwu wydarzeń, to nie potwór jest prawdziwą bestią, lecz - człowiek. Najbardziej niebezpieczny jest szary, stłamszony przez życie człowiek, który nie podjął nawet najmniejszej próby, by odmienić swój los. Pod względem gwałtowności rockowego ataku, w tych dwóch utworach The Police, kojarzą się z pewnym quasi-punkrockowym zespołem, który pięć lat wcześniej zadebiutowal albumem Outlandos D'Amour.
Potwory powracają jeszcze raz w Walking In You Footsteps - naiwnej przypowieści o potężnych gadach prehistorycznych, które panowanie nad ziemią oddały słabemu człowiekowi. Ten zaś, by zrekompensować swą słabość, skonstruował bombę atomową. I na tym - na szcęście - kończy się politykowanie, mimo że pod względem muzycznym utwór ten jest nadzwyczaj interesujący.
Jak zaznaczyłem na wstępie, jest to album bardzo osobisty, eksponujący niezwykły talent melodyczny Stinga. Złośliwi twierdzą, iż jest to jego pierwszy album solowy, przez pomyłkę nagrany z udziałem Copelanda i Summersa, i podpisany The Police. Coś w tym jest, bowiem są tutaj właściwie wszystkie składniki jego właściwych solowych płyt: delikatna równowaga między pesymizmem i optymizmem, zwątpieniem i nadzieją; lekka skłonność do moralizowania i pewna belferska (pardon!) apodyktyczność w wyrażaniu swych sądów i opinii; a także swoista prostoduszność, przez jednych zwana naiwnością; przez innych - szczerością lub uczciwością.
Złośliwości odłóżmy jedka na stronę. Synchronicity za swoją znakomitą muzyką jest wspaniałym prezentem pożegnalnym, otrzymanym od jednego z najciekawszych zespołów w dziejach rocka.

Recenzja: Teraz Rock 8(54)/2007
Autor: Grzesiek Kszczotek

Płyta genialna. Szczególnie pierwsza strona (myślę o winylowej edycji). O reggae zdjemy się już zapominać. Dynamiczne, pędzące Synchronicity I w kwestii słownej zainspirowane zostało teorią Junga (nieco tylko spokojniejsze i bardziej melodyjne Synchronicity II zresztą też). Od strony muzycznej jest bardzo syntezatorowo i gitarowo. Z fajnie wysuniętą perkusją. Dalej mamy spokojny, ubrany w jakby afrykańskie rytmy i okraszony najrozmaitszymi dżwiękowymi dodatkami Walking In Your Footsteps. W O My God robi się dość jazzrockowo. Wiele za to dzieje się w rozhisteryzowanym Mother (słowa i muzyka Andy Summersa). Całkiem niezła historia na film grozy. Jakoś dziwnie kojarzy się to pewnym "miłym" obrazem Alfreda Hitchcocka... W Miss Gradenko pojawia się odrobina reggae'owej stylistyki. O Synchronicity II było wcześniej. Dodam jedynie, że niczym klamra ta dwójka niesamowicie spina pierwszą część płyty. Powie ktoś, że dalej jest tylko lepiej. Fakt. Złośliwcy twierdzą jednak, że to co znalazło się w dalszej części albumu, bardziej wygląda na pierwszą solową płytę Stinga niż na Policjantowe dzieło. Co tam mamy? Cztery bardzo piękne ballady. Wszystkie autorstwa Stinga. I wszystkie w uroczy sposób przez niego zaśpiewane. Z drugiej jednak strony, gdy wsłuchamy sie w gitarę w King Of Pain, natychmiast słychać, że to Summers. Podobnie rzecz się ma z Copelandem i jego partią w Tea In Sahara. Wiadomo poza tym, i w niesamowicie przebojowym Every Breath You Take i w zadziwiającym łagodnością Wrapped Your Finger ci dwaj panowie kilka groszy tu i ówdzie dorzucili...
I jeszcze na marginesie coś o stronie graficznej. Amerykańskie wydanie Synchronicity tylko na pierwszy rzut oka niczym nie różni się od brytjskiego. Czerwony szlaczek z podobizną Andy'ego Summersa wskoczył w nim o piętro wyżej, w miejsce żółtego.




The Police - Every Breath You Take-The Singles
A&M 393 902-1 Germany
1986
*****
Side One:
1.Roxanne
2.Can't Stand Losing You
3.Message On A Bottle
4.Walking On The Moon
5.Don't Stand So Close To Me '86
6.De Do Do Do De Da Da Da
Side Two:
1.Every Little Thing She Does Is Magic
2.Invisible Sun
3.Spirits In The Material World
4.Every Brath You Take
5.King Of Pain
6.Wrapped Around Your Finger









Recenzja: Teraz Rock 8(54)/2007
Autor: Michał Kirmuć

W 1986 roku The Police miało zabrać się za następczynie Synchronicity. Nic jednak z tego nie wyszło. Okazało się, że jedyne, na co stać w tym czasie trzech muzyków, to nagranie innej wersji Don't Stand So Close To Me, która miała być uzupełnieneim pierwszej w historii grupy płyty kompilacyjnej. Nowa wersja tej klasycznej piosenki mocno różniła się od oryginału. Z syntetyczną perkusją, dużą dawką klawiszy i wygładzoną produkcją, bardziej pasowała do klimatu lat 80. Poza tą nową/starą kompozycją na Every Breath You Take -The Singles zgodnie z tytułem znalazły sie wszystkie utwory, które odniosły sukces na singlach. Sting powiedział, że The Police było zespołem singlowym. Coś w tym jest. Bo ten zbiór jest z całą pewnością kwintesencją tego, czym było trio.
Charakterystyczne brzmienie, energia, oryginalne melodie i harmonie... Od Roxanne, przez Message In A Bottle czy Walking On The Moon, po Every Breath You Take.
Później na przestrzeni lat, składanka doczekała się wielu reinkarnacji. Pod różnymi tytułami i innymi okładkami czy nawet minimalnymi różnicami w repertuarze. Wszystkie jednak miały dokładnie taki sam charakter. Jak wydana w 1992 roku Greatest Hits czy Every Breath You Take - The Classics z 1995 roku.
Nieco obszerniejszy jest wydany niedawno dwupłytowy zestaw The Police. Ponadto przeboje The Police wraz z solowymi utworami Stinga w 1997 roku znalazły sie na płycie The Very Best Of Sting & The Police, wznowionej w nieco zmienionej formie w 2002 roku.

piątek, 22 czerwca 2012

Dire Straits

Dire Straits - Dire Straits
Vertigo 6360 162 Germany
1978
***
Mark Knopfler (guitar, vocals), David Knopfler (guitar), John Illsley (bass), Pick Withers (drums)
Producer: Muff Winwood
Side 1:
1.Down To The Waterline
2.Water Of Love
3.Setting Me Up
4.Six Blade Knife
5.Southbound Again
Side 2:
1.Sultans Of Swing
2.In The Gallery
3.Wild West End
4.Lions
Written By: Mark Knopfler











Recenzja: Tylko Rock 5(9)/1992
Autor: Jan Paluchowski

Pierwsza płyta Dire Straits ukazała się w okresie obfitym w zdarzenia ważne dla rockowego świata. Przetaczała się nowa fala, bogata w wiele odmian, częśto krańcowo różnych. Ponadto rok 1978 przyniósł zapowiedź kolejnego przełomu w technice gitarowej - pierwszą płytę grupy Van Halen.
Mark Knopfler, twórca wszystkich utworów na płycie i główna postać w zespole, przedstawił muzykę, której nie można było przypisać do żadnego z obowiązujących wówczas kierunków. Muzykę, w której równoważyły się subtelności i prostota. Na styl i brzmienie grupy złożyły się elementy wypracowane wcześniej przez innych. Całość jednak była czymś niezwykłym.
Muzyka Dire Straits jest silnie osadzona w tradycji rock'n'rolla z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. W sztuce gitarowej Marka Knopflera zauważyć można wpływy Cheta Atkinsa, Jamesa Burtona czy Scotty'ego Moore'a. Kojarzyć ją można również ze stylem Erica Claptona. Jednak mimo tych wyraźnych zapożyczeń już na pierwszej płycie dostrzec można ogromną indywidualność gitarzysty. Inteligentne transpozycje prostych motywów oraz bardzo osobiście interpretowane, klasyczne frazy zaczerpnięte z country, z bluesa, rockabilly i rock'n'rolla wykorzystuje on do konstruowania delikatnych linii melodycznych. Artykulacja Knopflera jest rozpoznawalna od razu, dzięki bardzo oryginalnemu atakowi na strunę.
Piosenki Dire Straits bardzo przypominają nastrojem utwory J. J. Cale'a. Knopfler podobnie zresztą śpiewa. Może też przywodzić na myśl Boba Dylana. Nie wyróżnia się możliwościami wokalnymi, ale zwraca uwagę umiejętną intonacją. Podobnie jak J. J. Cale, wkłada w śpiew duszę.
Ogromnym walorem twórczości zespołu są teksty piosenek. Na pierwszej płycie ważne miejsce zajmuje w nich kobieta. Na okładce płyty widziana jest z pewnej odległości. Trochę ulotna, rozpływa się w pastelowym, jasnym tle.
W otwierającym album utworze Down To The Waterline bohater zawdzięcza jej zmysłowe chwile spaceru brzegiem rzeki. W dalszych kobieta przynosi zgorzknienie, zawod, pretensje, nadzieje. Te uczucia wyrażone są nieco banalnie, konwencjonalnymi zwrotami, ale przekonywająco: Woda miłości głęboko pod ziemią. Któregoś dnia, kochanie gdy rzeka rozleje, przyniesie mi wodę miłości (Water Of Love). Wycofujesz się, zanim sie sparzysz (Setting Me Up). Twój nóż o sześciu ostrzach moż e wszystko. Jednym zlamać me serce; drugim rozerwać mnie na kawałki (Six Blede Knife). Ta kobieta jest ze swoim kochasiem. Nie chcę więcej oglądać jej twarzy (Southbound Again).
Druga część płyty to niecodziennie przedstawiona codzienność. Wprawdzie ukazywane są zwykłe zdarzenia i dostępne każdemu doświadczenia, ale dzięki wypatrzeniu ciekawych szczegółów życia nabierają one niezwyczajnego wymiaru.
Inspiracją do napisania Sultans Of Swing (pierwszego wilkiego przeboju grupy) było pewne wspomnienie z Londynu. Knopfler był w małym klubie, podczas występu amatorskiego zespołu, który grał swing dla zaledwie kilku słuchaczy. Zdarzenie to stało się punktem wyjścia do refleksji - o radości, jaką daje muzyka.
Kolejne utwory przenikniete sa atmosferą Londynu. Opisane zostały w nich wędrówka przez West End (Wild West End), wizyta w galerii i wrażenia po zapoznaniu się z twórczością znajomego rzeźbiarza (In The Gallery), popołudnie, stacja kolejki, dziewczyna powracająca do domu (Lions).
Na pierszej płycie Dire Straits objawia się nowy, niezwykły zespół. Bardzo istotne było wypracowanie stylu - rozpoznawalnego i indywidualnego, a to przecież pragnienie każdego debiutanta.

Dire Straits - Communiqué
Vertigo 6360 170 West Germany
1979
***1/2
Mark Knopfler (guitar, vocals), David Knopfler (guitar), John Illsley (bass), Pick Withers (drums)
Producer: Jerry Wexler, Barry Beckett
Side 1:
1.Once Upon A Time In The West
2.News
3.Where Do You Think You're Going?
4.Communiqué
Side 2:
1.Lady Writer
2.Angel Of Mercy
3.Portobello Belle
4.Single-Handed Sailor
5.Follow Me Home
Written By: Mark Knopfler











Recenzja: Teraz Rock 4(62)/2008
Autor: Paweł Brzykcy

Communiqué stanowi kontynuację debiutu, ale też przynosi próby wzbogacenia stylu. Od razu zwraca uwagę pełniejsze, bardziej klarowne brzmienie (lepsze studio nagraniowe!), zwłaszcza jeśli chodzi o sekcję rytmiczną. Idzie to w parze z przyznaniem jej większej roli w takich kompozycjach, jak Once Upon A Time In The West i Single-Handed Sailor - moim zdaniem najlepszych na albumie. Obydwie obfitują w bujające klimaty, w tej drugiej można nawet doszukać się miejscami dyskretnych śladów fuku, choć naturalnie na pierwszym planie pozostaje tu leciutka, nośna gitarowa fraza Marka Knopflera. Oczywiście zespół nie rezygnuje z tego, co dało mu przekonujące rezultaty na Dire Straits. Choć nie ma tutaj przeboju na miarę Sultans Of Swing, trafiamy na podobnie żywiołowy numer Lady Writer. Z kolei Where Do You Think You're Going? rozwija się od spokojniejszej części zdominowanej przez brzmienia akustyczne do rozpędzonej końcówki,z kolejnym solówkowym popisem lidera. W News znów pojawia się opowiadająca maniera wokalna i nastrój zadumy - koresponduje to z tekstem, poprzez który Knopfler zwraca uwagę na to, jak ludzka tragedia może zostać sprowadzona do wymiaru sensacyjnego materiału w wiadomościach. A poza tym szef grupy nadal nie przestaje niebanalnie mówić o uczuciach: dawną ukochaną może na przyklad przypomnieć pisarka, pojawiająca się w telewizji (Lady Writer). Jeszcze jakieś nowości? Więcej wielogłosów w refrenach i efekty ilustracyjne, w rodzaju szumu fal i świerszczopodobnych dźwięków w Follow Me Home. Właściwie jedynym słabszym utworem jest tytułowy. Słychać w nim fortepian, ale od połowy grupa drepce w miejscu, brakuje muzycznej akcji.

Dire Straits - Making Movies
Veritgo 6359 034 Holland
1980
***1/2
Mark Knopfler (guitar, vocals), John Illsley (bass), Pick Withers (drums), Roy Bittan (keyboards).
Producer: Jimmy Iovine, Mark Knopfler
Side 1:
1.Tunnel Of Love
2.Romeo And Juliet
3.Skateaway
Side 2:
1.Expresso Love
2.Hand In Hand
3.Solid Rock
4.Les Boys
Written By: Mark Knopfler










Recenzja: Teraz Rock 4(62)/2008
Autor: Michał Kirmuć

Albumy Dire Straits i Communiqué pokazały, że Dire Straits było jednym z najciekawszych zjawisk na scenie rockowej końca lat 70. Tym samym oczekiwania związane z Making Movies były duże. Mark Knopfler z kolegami starali się im sprostać, jak tylko mogli. Album rozpoczyna introdukcja w postaci cytatu z The Carousel Waltz (Oscara Hammersteina II i Richarda Rodgersa), z którego wyłania się Tunnel Of Love. Kolejny świetny rytmiczny temat gitary, zagrany charakterystyczną techniką Marka, z równie charakterystycznym brzmieniem. Zgrabna i zapadająca w pamięć linia wokalna nie pozwala rozpatrywać kompozycji inaczej, niż jako kolejny przebój. Tunnel Of Love jest dość długi, pod koniec uspokaja się, dając pole dla niezwykle dla gustownej solówki gitarowej. Znakomity początek płyty. Następny utwór, Romeo And Juliet, choć drastycznie zmienia klimat, ciągle pozostawia poprzeczkę zawieszoną niezwykle wysoko. To jeden z najpiękniejszych liryków w dorobku Dire Straits. Spokojny, wyciszony, ze znakomitymi zagrywkami gitary i kreującym niezwykły nastrój głosem Knopflera.
Niestety Tunnel Of Love i Romeo And Juliet to jedyna takie cudeńka na Making Movies. Dalej, choć grupa nie schodzi poniżej przyzwoitego poziomu, już nie zachwyca już w takim stopniu. Skateaway mija niepostrzeżenie. Nieco lepiej robi sie za sprawą Expresso Love. Muzycy powracają tutaj do dynamicznego klimatu z początku płyty. Hand In Hand nie wybija sie ponad przeciętność. Za to Solid Rock jest dowodem na to, że nie tylko w nastrojowych klimatach formacja czuje się swobodnie. W tej mocnej i wpadającej w ucho kompozycji Mark znowu pokazuje kunszt jako gitarzysta solowy, mający swój styl i zdolność wydobywania najwłaściwszych dźwięków. Album kończy Les Boys, kolejny dowód na słabośc Knopflera do dźwięków podszytych klimatem country. Choć przede wszystkim, także za sprawą tekstu, numer nawiązuje do dawnych przebojów kabaretowych.
Making Movies nie jest płytą wybitną. Choć na pewno - więcej niż przyzwoitą.

Dire Straits - Love Over Gold
Warner Bros. Records 1-23728 USA
1982
*****
Mark Knopfler (guitar, vocals), John Illsley (bass), Pick Withers (drums), Alan Clark (keyboards), Hal Lindes (guitar)
Producer: Mark Knopfler
Side 1:
1.Telegraph Road
2.Private Investigations
Side 2:
1.Industrial Disease
2.It Never Rains
3.Love Over Gold
Written By: Mark Knopfler









Recenzja: Teraz Rock 4(62)/2008
Autor: Michał Kirmuć

Jeśli można mowić o arcydziele wśród płyt Dire Straits, z całą pewnością jest to Love Over Gold. Jedyna płyta zespołu wyprodukowana tylko przez Marka Knopflera. Album przyniósi jedynie pięć utworów, ale są one dłuższe niż zwykle. Po wydaniu Making Movies nikt chyba nie spodziewał się tak genialnej muzyki.Love Over Gold otwiera ponad czternastominutowy Telegraph Road. Jedna z najpiękniejszych kompozycji w karierze Knopflera. Zaczyna sie od delikatnej, wyłaniającej się z ciszy parti symtezatora. Niebawem dołączają fortepian, gitara klasyczna, aż w końcu odzywa się cały zespół. Pojawia się charakterystyczna zagrywka gitary lidera, a następnie jego głos. Utwór przybiera na sile, rozwija się. Po jakimś czasie to narastanie ustępuje, słyszymy niezwykle liryczny temat fortepianu i gitary elektrycznej. Nastrój zmienia się jeszcze kilkakrotnie.
Części dynamiczne przeplatają się z wyciszonymi. Aż w końcu następuje genialny instrumentalny finał. Zaczynający sie znowu bardzo delikatnie, by rozwinąć się z niezwykłą mocą. Dając przy okazji pole do popisu dla Knopflera - gitarzysty.
Właściwie wystarczyłby ten jeden utwór, by uznać album za wybitny. Jednak panowie nie spuszczają z tonu. Private Investigations to niezwykle przejmująca ballada. Pełna przestrzeni. Znowu z wyeksponowaną rolą dwugłosu fortepianu i gitary klasycznej, z którymi idealnie współgra skromny i niezwykle charakterystyczny głos Marka. Najbardziej niesamowity fragment pojawia się w drugiej części. Na tle pulsu wybijanego przez bas najpierw wchodzi subtelny dialog gitary klasycznej i wibrafonu, by po chwili kameralny nastrój rozdarła z niesamowitą mocą zagrywka gitary elektrycznej.
Tak kończyła sie pierwsza strona wydania winylowego, po której naprawdę trudno się otrząsnąć. Ale warto, bo dalej też czekają piękne dźwięki. Industrial Disease to co prawda tylko dynamiczny przerywnik (a zarazem jakaś zapowiedź Walk Of Life), ale już utwór tytułowy stanowi powrót do niezwykłego klimatu pierwszej strony.
Melancholijny, przejmujący, z pięknym refrenem, którego melodię Mark wykorzystał także pisząc dla Tiny Turner Private Dancer. Pod koniec kompozycji pojawia się krótka, ale zgrabnie dopełniająca całość solówka marimby. Finałowy It Never Rains to właściwie tylko uspokojenie emocji. Ale też kolejna chwila na niezwykłą solówkę gitarową z zakończeniu.

Dire Straits - ExteneDanceEPlay
Vertigo 6400 766 West Germany
1982
****
Mark Knopfler (guitar, vocals), John Illsley (bass), Pick Withers (drums), Alan Clark (keyboards), Hal Lindes (guitar), Mel Collins (saxophone).
Producer: Mark Knopfler
Side 1:
1.Twisting By The Pool
2.Badges, Posters, Stickers, T-Shirts
Side 2:
1.Two Young Lovers
2.If I Had You









Dire Straits - Brothers In Arms
Vertigo VERH 25 UK
1985
*****
Mark Knopfler (guitar, vocals), John Illsley (bass), Omar Hakim, Terry Williams (drums), Alan Clark (keyboards), Hal Lindes (guitar), Guy Fletcher (keyboards, vocals)
Producer: Mark Knopfler, Neil Dorfsman
Side One:
1.So Far Away
2.Money For Nothing
3.Walk Of Life
4.You Latest Trick
5.Why Worry
Side Two:
1.Ride Across The River
2.The Man's Too Strong
3.One World
4.Brothers In Arms
Written By: Mark Knopfler









Recenzja: Teraz Rock 4(62)/2008
Autor: Michał Kirmuć

Love Over Gold był wspięciem na wyżyny pod względem artystycznym, zaś Brothers In Arms to absolutny szczyt komercyjny w karierze Dire Straits. To właśnie tutaj znalazły się największe przeboje grupy i to ten album bił wszelkie rekordy popularności. Nie bez powodu.
Już na samym początku dostajemy pokaźną dawkę przebojowości. Wprawdzie "lekki" So Far Away, ze zgrabnymi zagrywkami gitary i wpadającym w ucho refrenem jeszcze nie porywa, ale już Money For Nothing po prostu nie mógł nie stać się przebojem. Genialna introdukcja, w której słychać głos zaproszonego do udziału w tym jednym nagraniu Stinga (I want my MTV...). A po chwili pojawia się riff. Knpfler ma zdolność do grania melodyjnych fraz, jednak riff tego utworu to coś wręcz fenomenalnego. Numer, jak i cały album, nie tylko zwraca uwagę melodyjn ością, ale także nowoczesną - jak na połowę lat 80. - produkcją. Z licznymi smaczkami (nie tylko partia Stinga udającego psa, ale i zaśpiewka uwa mumba Marka to po prostu klasyka). Nie mniejszy ładunek przebojowości przynosi nieco żartobliwy Walk Of Life. Z prostym acz chwytliwym riffem organów, głównie za sprawą gitary, ale i tekstu przywołujący ducha ery rock'n'rolla. Ale przebojowość na tej płycie objawia się też w inny sposób. Przykładem może być nastrojowy Your Latest Trick, z niezwykłą partią saksofonu. Ten utwór jest zarazem łącznikiem z drugą, jakby bardziej ambitną częścią płyty. To tam pojawiły sie takie cudeńka jak Why Worry, niezwykła ballada, w której głosowi Marka towarzyszy niemal wyłącznie gitara i elektryczny fortepian. Powrotem do ambitnych nastrojów z poprzedniej płyty jest też ballada Ride Across The River, wprowadzająca w aranżacji elementy etniczne. Choć niewątpliwie zwolennicy przestrzeni i klimatu Love Over Gold przede wszystkim zwrócą uwagę na The Man's Too Strong. Delikatną kompozycję ze wspaniałymi, mocnymi akcentami spod znaku finału Private Investigations w refrenie.
Znakomitym połączeniem tych dwóch światów, niezwykłego nastroju i przebojowości, okazała sie finałowa ballada tytułowa. Przejmujący manifest Marka przeciwko wojnie (zresztą podobny wyraz ma Ride Across The River). Delikatny, na początku z elementami muzyki szkockiej. Z przepięknym dialogiem głosu Marka i jego gitary. Lepszego finału tej znakomitej płyty nie można było sobie wymarzyć.



Dire Straits - Money For Nothing
Vertigo VERH 64 UK
1988
****
Side One:
1.Sultans Of Swing
2.Down To The waterline
3.Portobello Belle - Live
4.Twisting By The Pool (Remix)
5.Romeo And Juliet
6.Where Do You Think You're Going
Side Two:
1.Walk Of Life
2.Private Investigations
3.Money For Nothing
4.Tunnel Of Love
5.Brothers In Arms
Written By: Mark Knopfler









Dire Straits - On Every Street
Polskie Nagrania Muza/Verigo SX 3055 Poland
1991
***
Mark Knopfler (guitar, vocals), John Illsley (bass), Alan Clark (keyboards), Guy Fletcher (keyboards)
Producer: Mark Knopfler & Dire Straits
Side A:
1.Calling Elvis
2.On Every Street
3.When It Comes To You
4.Fade To Black
5.The Bug
6.You And Your Friend
Side B:
1.Heavy Fuel
2.Iron Hand
3.Ticket To Heaven
4.My Parties
5.Planet Of The Orleans
6.How Long
Written By: Mark Knopfler









Recenzja: Teraz Rock 4(62)/2008
Autor: Michał Kirmuć

Po dwóch tak udanych płytach jak Love Over Gold i Brothers In Arms ekipa Marka Knopflera znalazła się w trudnej sytuacji. Nagranie albumu lepszego było po prostu niemożliwe. Jak się miało okazać, trudne też było zbliżenie się do ich poziomu.
On Every Street, pierwszy album który produkowali wszyscy muzycy Dire Straits z całą pewnością nie jest wymarzonym zamknięciem dyskografii tego znaczącego zespołu. To po prostu zbiór zgrabnych piosenek osadzonych w tradycji muzyki amerykańskiej. I nic ponadto. Czasami z jakimś potencjałem przebojowości (utrzymane w klimacie rockabilly Calling Elvis i The Bug). Choć trzeba zaznaczyć, że jest to rockabilly mocno naznaczone piętnem stylu Marka Knopflera. Do przebojów z poprzedniej płyty najbardziej zbliża się dość ciężki Heavy Fuel. Ale na On Every Street mamy też coś z klimatu muzyki folk (Iron Hand) czy bluesa (Fade To Black). Jednak najbardziej daje się zauważyć, że lidera coraz bardziej pociągają dźwięki rodem z Nashville.
Wyraźnym ukłonem w stronę country jest choćby How Long, ale wstawki czy zagrywki zdradzające fascynację taką muzyką są tu obecne jeszcze w kilku miejscach. Po decyzji rozwiązania Dire Straits Mark podkreślał, że miał dość rozmachu, z jakim pod koniec kariery działał zespół. Szkoda tylko, że tej decyzji nie podjął nieco wcześniej. Bo On Every Street jako solowy album Knopflera byłby dziełem udanym. Jako płyta Dire Straits jest... przeciętny.